banner 03

piątek, 17 lipca 2015

Recenzja: Mobb Deep - The Infamous






Mam wielki sentyment do nowojorskiego rapu z lat 90. To pierwszy gatunek muzyczny, z którym postanowiłem się dokładniej zapoznać. W porównaniu do g-funkowych piszczałek, bity wschodniego wybrzeża okazały się dla mnie bardziej wymagające - początkowo wręcz mnie odpychały. Opłacało się jednak dać szansę takim artystom (i grupom) jak Nas, Wu-Tang Clan czy Mobb Deep. Do dziś ich dokonania z lat 1993-95 są jednymi z moich ulubionych krążków. The Infamous przez pewien czas było przeze mnie niedoceniane, dopóki nie przesłuchałem płyty Prodigy’ego i Havoca od deski do deski.


Queensbridge, czyli piekło na ziemi. W dyskografii Mobb Deep The Infamous znajduje się pomiędzy dwoma krążkami z "piekłem" w tytule: Juvenile Hell oraz Hell on Earth. Często zapominam, że płyta z 1995 roku nie jest ich debiutem. Bardzo chciałbym, żeby zadebiutowali właśnie w tym stylu. Podobnie mam zresztą z Liquid Swords od GZA. Przyznam, że nie słyszałem jeszcze Juvenile Hell - nie miałem takiej potrzeby, choć warto byłoby to sprawdzić z ciekawości. Jak mam jednak znaleźć na to czas, skoro kiedy myślę: "Mobb Deep", tak naturalnie kolejną myślą jest "The Infamous"?

Kilka zdań o głównych bohaterach. Prodigy i Havoc nagrywali te utwory, kiedy mieli zaledwie po 20 lat. W teorii mamy tu dwóch MC, jednak uzupełniają się w trochę inny sposób niż np. OutKast. Skoro już przywołałem duet z Atlanty - o ile Big Boi i Andre 3000 różnią się pod względem podejścia do rapu, do tekstów, o tyle Prodigy i Havoc nie są równi, jeśli chodzi o umiejętności. Havoc przy mikrofonie zawsze wydawał mi się trochę gorszą wersją Prodigy’ego. Nie mogę jednak powiedzieć, że jest on słaby - jako raper jest po prostu poprawny, jego linijki również były później przytaczane i samplowane. Jakoś nie chce mi się wierzyć w doniesienia, że w tamtym okresie to Havoc był ghostwriterem Prodigy’ego. P znajdował się wtedy w szczytowej formie i to on kradnie liryczne show na The Infamous. Z kolei Havoc ma ważniejszą rolę niż doganianie swojego przyjaciela. Jego największą zaletą są bity i właśnie ten balans bardzo imponuje mi na płycie. Nie ma tu mowy o wielkiej przewadze podkładów nad raperami czy na odwrót - wszystko jest dopieszczone.

66 minut to trochę dużo, aby utrzymywać pełną koncentrację. Sam zwykle po 70 minutach potrzebuję przerwy. The Infamous potrafi mnie czasem zmęczyć, ale nigdy nie znudzić. Jest bardzo intensywnie, 16 numerów to trochę dużo, w tym większość powyżej 4 minut. Pierwszy z nich to The Start Of Your Ending (41st Side), który mimo standardowych zwrotek traktuję jako intro. Bardzo przyjemny bit Havoca - może nie jest to jeden z jego najlepszych, ale czuć w nim atmosferę nowojorskiej ulicy. Następny jest skit prosto ze studia - zabieg bardzo popularny w latach 90., widać to chociażby na Enter the Wu-Tang (36 Chambers).

Pierwszy hit to Survival Of The Fittest, czyli coś dla fanów darwinizmu i wyrażenia Herberta Spencera, choć tu jest to wersja z getta. O czym może rapować 20-letni biedny chłopak z Queensbridge? Oczywiście o kulisach życia na ulicy, handlu narkotykami, starciach z policją, strzelaninach. Dużo z tych obrazów jest oczywiście podkolorowanych. To jasne, że większość raperów rapujących o swoim gangsterskim życiu nigdy go tak naprawdę nie doświadczyło (Jay Z wytykał to duetowi kilka lat później w trakcie beefu z Nasem). Nie zmienia to jednak faktu, że P i Havoc wychowywali się w społeczeństwie, w którym wiele z opisywanych sytuacji było na porządku dziennym i ich słuchacze z Nowego Jorku mogli się utożsamić z tymi tekstami. Magia podkładu w Survival Of The Fittest polega na tym powolnym, niemal pogrzebowym fortepianie. Havoc stworzył prawdziwie grobowy nastrój, mrok biedniejszych dzielnic Nowego Jorku. Drugi singiel z The Infamous ustabilizował Mobb Deep jako głos młodego pokolenia Afroamerykanów, którzy próbowali wszystkiego, aby przetrwać, nawet jeżeli było to nielegalne.

W kolejnym numerze, Eye For An Eye (Your Beef Is Mines), gościnnie udzielają się Nas oraz Raekwon. Każdy z 4 MC popisał się świetną zwrotkę, ale... i tak mam pretensje do Havoca, chodzi o stronę produkcyjną. Dobrze rozumiem, że album miał aż ociekać czernią, z drugiej strony, dlaczego nie wykorzystać faktu, że dogrywa się fenomenalny debiutant w postaci Nasira i jeden z mocniejszych punktów całego Wu-Tang Clanu? Dlaczego to nie mógł być bit w stylu Represent z Illmatic albo C.R.E.A.M. z Enter The Wu-Tang? Havoc przecież udowodnił, że stać go na taki poziom. Ten bit natomiast staje się bardzo męczący, zwłaszcza że trwa prawie pięć minut. Cieszę się z takiej kombinacji, lecz nie do końca odpowiada mi wykonanie.

Czas na drugi przerywnik ze studia, tym razem coś na miarę freestyle’u od Prodigy’ego i nowego gościa - Big Noyda. Skit zgrabnie przechodzi w jeden z najlepszych utworów na płycie, czyli Give Up The Goods (Just Step). Sample w bicie są po prostu kosmiczne, wizytówka lat 90., znakomita robota.. chciałem to przypisać Havocowi, ale odpowiedzialny jest za to Q-Tip, więc to żadne zaskoczenie, że tak przypadł mi do gustu. Jestem natomiast bardzo zdziwiony, że nie wypuścili tego jako osobny singiel, tylko wrzucili na stronę B do Temperature’s Rising. Jeżeli ktoś jeszcze tego nie sprawdził,  niech od razu nadrobi zaległości. Jak już wspominałem, bardzo trudno jest dorównać Prodigy’emu na The Infamous, jednak wspomniany Big Noyd podjął bardzo śmiałą próbę. Nie byłem gotowy na takie mocne wejście w jego wykonaniu! Nie mam żadnych zarzutów do całej zwrotki Noyda. Wraz z Prodigym spodobała mi się tak bardzo, że... zapomniałem, że Havoc również tam rapuje. Końcówka w wykonaniu Prodigy’ego przy samym akompaniamencie perkusji to wisienka na torcie całego utworu.

Wspomniałem już o Temperature’s Rising. Nie zamierzam podjąć się karkołomnej próby oceny, czy poprzedni kawałek powinien zamienić się stronami na singlu z tym. Uwielbiam oba numery. Z pewnością tutaj robi się bardziej popowo, oba kawałki muzycznie są bardziej optymistycznie (o tym mówiłem, czy nie dało się tak z Nasem i Raekwonem?). Mamy też pierwszy i jedyny śpiewany refren z wykonaniu Crystal Johnson. To połączenie może się wydawać jak dwa inne światy, ale w praktyce łączy się idealnie. W tamtych czasach Temperature’s Rising musiało lecieć w wielu samochodach w upalne dni Nowego Jorku, najlepiej od razu z Up North Trip. Mobb Deep w tekstach stawiają tu bardziej na rozmyślanie, ale Havoc zaskoczył mnie z podkładem po raz kolejny. W większości utworów na The Infamous ma on niesamowite ucho do sampli. W trakcie refrenu głowa sama mi się buja. Trife Life kontynuuje niesamowitą serię bezbłędnych podkładów. Myślę, że utwory od 6 do 9 włącznie to główna oś albumu.

Podkład do Q.U. - Hectic aż tak bardzo mnie nie porwał, choć ma dobre momenty, w refrenie jest nawet element znany z... najbardziej popularnego bitu na płycie, do którego jeszcze dojdę. Największą zaletą tego numeru jest liryka, Havoc zdecydował się na trochę bardziej agresywne flow. Gdyby robił tak częściej, uważam, że słuchałoby się go jeszcze ciekawiej. Q.U. Hectic z pewnością przyciąga z powrotem do depresyjnego nastroju ulicy. Nastrój jest pogłębiany Right Back At You. Klimat jest bardzo Wu-Tangowy , choć pewnie wydaje mi się tak ze względu na to, że gościnnie występuje tu Raekwon i Ghostface Killah. Gospodarze to klasa sama w sobie, Chef z Tonym Starksem zresztą też, właśnie tego się po nich wspominałem. Warto wspomnieć jeszcze o kolejnym występie Big Noyda. Jestem zaskoczony, że nie zrobił większej kariery solowej. Jak widać dobry początek to nie wszystko, trzeba się jeszcze umieć utrzymać na szczycie swoich możliwości.

Atmosfera Wu-Tangu zostaje przeciągnięta przez skit tuż przed Cradle To The Grave i tu jest jedna sprawa, której nie rozumiem. Wydaje mi się, że ten numer jest bardzo niedoceniany przez większość słuchaczy. To wejście, które funduje nam Prodigy, krótkie zwrotki, z rapowaniem na przemian dwóch MC i morderczy bit, który aż prosi się o jakiś długi wyrok. To jeden z wielu fragmentów The Infamous, który tworzy panoramę getta i przytłacza wszystkimi obrazami świata, gdzie trzeba być twardym, choć zewsząd atakuje chłód.

Kto zmienił mi nagle płytę na A Tribe Called Quest? To niesamowite, jak nastrój może się zmienić z kawałka na kawałek. Drink Away The Pain (Situations) odstaje tematycznie od reszty krążka. To niecodzienne połączenie - uliczni raperzy z Mobb Deep i Q-Tip, który teoretycznie należy do zupełnie innego obozu, rapuje o pozytywnych rzeczach, wartościach. Panowie jednak dobrze się dogadali, robiąc kawałek o uzależnieniach. Na szczególną uwagę zasługują uosobienia alkoholu, wyszedł im z tego ciekawy koncept. Co więcej, ten podkład jazzowy od Q-Tipa... naprawdę czuję się jakbym słuchał jeden z albumów ATCQ, co zupełnie mi nie przeszkadza. Wszystko, co pochodzi od Native Tongues, przyjmuję z otwartymi rękoma.

Żarty się skończyły, pora na danie główne. Shook Ones Pt. II i najbardziej popularny bit z płyty. Wielu z was obejrzało zapewne 8. Milę, ale nie każdy musi wiedzieć, skąd pochodzi bit, do którego freestyle’ował Eminem. Oto źródło. Nie wiem, kto jest tu większym geniuszem - Havoc przy produkcji czy Prodigy ze swoją liryką. Dwa największe single grupy z tej płyty oparte są na depresyjnym fortepianie - ten sam patent, a jednak wykorzystany trochę inaczej. W Shook Ones Pt. II jest... dziwnie opóźnione, sprawia, że czuję się trochę niekomfortowo. Doświadczyłem nawet sytuacji w której katowałem ten numer przez dłuższy czas na głośnikach, po czym zostałem poproszony żeby zmienić muzykę, ponieważ jest to zbyt depresyjne. To dla mnie kolejny dowód, jaki ten bit jest klimatyczny i dobry. W każdym gatunku muzycznym są utwory bardzo dobre, ale i takie, które są szczytem i definiują ten gatunek. Shook Ones Pt. II należy do tych drugich. To jeden z kawałków, które od razu pokazałbym nowicjuszowi w hip hopie. W ramach tego typu muzyki jest perfekcyjny, nie widzę w nim żadnej, nawet najmniejszej wady. Każdy kolejny utwór po takiej bombie będzie brzmiał gorzej, na szczęście został już tylko jeden. Party Over jest najmniej interesujący na całym The Infamous. Tak naprawdę mogłoby go nie być, mało kto by to zauważył i rzadko kiedy potrafię dotrwać do jego końca.

Mobb Deep stworzyli płytę, która uformowała cały gatunek. Zdarzały im się przy tym słabsze momenty (rymy trigger/nigger/figure - serio?), ale przymykam na to oko, ponieważ odczuwam ogromną satysfakcję po takiej dawce nowojorskiego hip hopu. Niektóre bity na The Infamous mogą wydawać się zbyt ciężkie, inne potrafią oczarować słuchacza obeznanego w złotej erze. Tematyka może wydawać się czasem zbyt powtarzalna, mimo wszystko ja to w pełni kupuję. Prodigy przy mikrofonie w szczytowej formie, Havoc na produkcji tworzy ciemny, uliczny klimat. Ta kombinacja musiała wyprodukować coś świetnego. The Infamous to uliczne arcydzieło i źródło inspiracji dla młodszych wykonawców.


Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz