banner 03

niedziela, 21 czerwca 2015

Recenzja: Viet Cong - Viet Cong


Pod koniec zeszłego roku dane mi było się zapoznać z twórczością zespołu Women. Album Kanadyjczyków wydany z 2010 roku, Public Strain, wywarł na mnie ogromne wrażenie. Z wielkim smutkiem przyjąłem informację, że grupa została rozwiązana po śmierci jednego z członków, Chrisa Reinera, w 2012 roku. Na całe szczęście moje rozczarowanie nie trwało zbyt długo - muzycy z Women postanowili stworzyć nowy projekt, aby dalej dzielić się ze światem swoim talentem. Tak narodził się Viet Cong - post-punkowa formacja, która postanowiła zaatakować rynek na samym początku 2015 roku.


Moje oczekiwania do tej debiutanckiej płyty zostały dodatkowo podgrzane przez pierwszy singiel - Continental Shelf. Za każdym razem, kiedy sobie o nim przypominałem, nie potrafiłem go odsłuchać po prostu jeden raz - zawsze kończyło się to na 2-3 odsłuchach. Poczułem zarówno chłód i niepokój, które towarzyszyły mi przy Public Strain, ale zrozumiałem również kierunek, w jakim podąża ten projekt. Zakodowałem w głowie, ze Viet Cong będzie bardziej bezpośredni od Women. Zaimponowała mi mieszanka stylów - zwrotki zaczynają się surowo, następnie wokal staje się coraz bardziej agresywny, by nagle wejść w łagodny refren. Znając nazwę zespołu, można pokusić się o interpretowanie tekstu w realiach piekła w Wietnamie. Myślę jednak, że większy nacisk postawiono na opisanie ludzkich emocji związanych z chorobami psychicznymi. Te ostatnie mogą być powodowane przez wiele czynników, również przez doświadczenie wojny. Continental Shelf nie szuka odpowiedzi na żadne pytania, raczej brnie w beznadziejność zaistniałej sytuacji.


Don't want to face the world
It's suffocating, suffocating
Undesireable circumstances
I can't feel, no I can't feel

Czekałem na resztę materiału w wielkim zniecierpliwieniu. Nareszcie nadszedł ten dzień, kiedy mogłem zapoznać się z całością. Płyta ma zaledwie siedem utworów i już to udowadnia, że muzycy z Kanady mieli bardzo sprecyzowany koncept. Tak samo jak na okładce, w tej muzyce nie można się doszukać innych kolorów oprócz odcieni bieli i czerni. Na początku wita nas dudnienie Newspaper Spoons. Tekst składa się tylko z jednej krótkiej zwrotki oraz refrenu, powtarzanych dwukrotnie. Ważnym, często powracającym motywem na albumie jest marność człowieka, jego bezsilność w porównaniu z problemami, które go otaczają oraz nieuchronnym cierpieniem. Viet Cong nie doda pewności siebie, nie sprawi, że poczujesz się lepiej. Wręcz przeciwnie - pozostawi w głowie jeszcze więcej wątpliwości. Pierwszy kawałek trwa dobre trzy minuty, jednak często nie uznaję go za pełnoprawny utwór, bardziej jako intro do całego projektu. Wspomniane dudnienie stopniowo rozpędzane jest przez łagodny dźwięk klawiszy. Sugestia, że dalej będzie już przyjemniej? Nic z tych rzeczy.


Everything’s better and then you notice that you were always unaware
Miscalculated the effectiveness of competent stupidity
There is no reason, you know?
No reason for being awake
Seems like we’re trying much too hard to recreate all of the same mistakes


Właściwym początkiem całej zabawy jest dla mnie Pointless Experience. Numer trwa równe trzy minuty, słychać w nim punkowe zacięcie. Jego początek stanowi perkusja, której rytm brzmi jak niedokończony oraz gitary, które wyją niczym syreny na alarm, aby wybiec do boju. Konkretna melodia ustalona jest dopiero przy wejściu gitary basowej, perkusja również wchodzi w odpowiednie tempo - mam ogromną słabość do tego momentu. Pointless Experience to tak dobry kawałek, że spokojnie mógłby zostać wydany jako pierwszy singiel. To jeden z bardziej przystępnych utworów na całej płycie. Klimat nadal jest surowy, bardzo pesymistyczny, ale jednocześnie bardzo wciąga.


We play the life secure with give and take
We build the buildings and they’re built to break
Tell me, tell me, tell it to me, tell it straight:
What is the difference between love and hate?


Pointless Experience to jedna z trzech moich ulubionych kompozycji na płycie, może przez to, że jest taka bezpośrednia. W środku albumu czas na więcej eksperymentów w postaci March of Progress oraz Bunker Buster. W pierwszym z nich pierwsza połowa pokazuje, że Viet Cong zainspirowali się drone’owym brzmieniem. Początkowe trzy minuty to zbiór kakofonicznych dźwięków z mocną perkusją. Porównałbym to z nasłuchiwaniem zepsutego radia, w którym wszystko trzeszczy. Brzmi niezbyt ciekawie? Myślę, że dobrze wpasowuje się we wspomniany wojenny klimat. Po trzech minutach robi się... bardzo orientalnie, choć nie odstępuje nas charakterystyczny wokal i mocne uderzenie. Bardzo ciekawy przerywnik jak na utwór o tej długości. Ulubioną częścią March of Progress jest dla mnie sama końcówka, wokal robi się łagodniejszy, nawet przyjazny. Delikatny refren kontrastuje z twardymi zwrotkami. Kolejny numer, Bunker Buster to znów eksperymentowanie, tym razem bez dominacji drone’u. Jestem pod wielkim wrażeniem, w jaki sposób to perkusja prowadzi słuchaczy przez cały utwór, a gitary z wokalem wydają się być jedynie dodatkami. Często dochodzi tu do zmiany brzmienia, choć każda z części oparta jest na powtarzalności zwykle 2-3 dźwięków. Wokal raz jest bliski krzyku, by chwilę później dokończyć refren na spokojnie. Czasami jest dziwnie, ale trzeba akceptować takie elementy post-punku.


Relay, reply, react, and respond
The simple task of turning it on
Only receiving electrical shock
Not everything can stay interlocked
Maybe too late will be much too soon
It isn’t something that’s safe to assume
And anyone can disappear in a spark


Następnie wchodzi Continental Shelf  - myślę, że napisałem o nim wszystko. Przejdźmy od razu do drugiego singla, Silhouettes. Poprzedni utwór kończy się bardzo łagodnie, jednak ten ma najbardziej dynamiczny początek z wszystkich na Viet Cong. Jest bardzo dynamicznie, do instrumentów znów dochodzą klawisze, ale ponad wszystkim króluje bas. Muszę przyznać, że na początku nie doceniłem Silhouettes, nie zauważyłem mocnych stron. Dopiero po kilku odsłuchach przekonałem się, że niczym nie odstaje od wysokiego poziomu płyty.


Stranded and broken
Another day where everything’s turning inside out
We went too far the other way
We’ll never get home


Przy słuchaniu Viet Cong doświadcza się wielu obrazów fizycznego, ale przede wszystkim psychicznego cierpienia. Cierpienie to zostaje zakończone przez... śmierć. Płyta zwieńczona jest utworem Death. Bardzo podoba mi się kontrast pomiędzy początkiem Viet Cong, gdzie mamy dwa krótkie numery, i końcówką tworzoną przez jeden długi - 11-minutowy. Pierwsza część Death to jedna z moich ulubionych melodii na albumie - chłodna, ale jednocześnie trochę marzycielska. Po krótkim czasie wiele się zmienia, do akcji wchodzi prawdziwy drone. Ciężki powtarzalny riff wprowadza w trans, ciągnie się przez kilka dobrych minut. Pamiętam swój pierwszy odsłuch: byłem przekonany, że tak już pozostanie. Wielka szkoda, gdyby to tak się skończyło...


Holograms cutting through the lines
March in 4/4 time
Hollow shells
Stuttering, convalescent hands
Obvious in what they desire


... a jednak to nie koniec! Po intensywnych kilku minutach spotkało mnie pozytywne zaskoczenie, rozpoczęła się kolejna zwrotka, ale można to nawet nazwać kolejnym utworem. Ten rytm, gitary znów w roli syren, akcentowanie sylab w każdym wersie... tu pokuszę się o wyolbrzymienie, coś, co wielu uzna za przesadę. Otóż ostatni fragment Viet Cong od raz przypomniał mi Joy Division z czasów Warsaw - to naprawdę jest takie dobre! Oczywiście znowu rozpływam się nad perkusją - ten element wzbił się na kosmiczny poziom. Jestem niesamowicie uradowany z faktu, że Kanadyjczycy najlepsze zostawili na sam koniec - punkt kulminacyjny znajduje się w ostatnich trzech minutach całego albumu. Death jest dla mnie jednym z najlepszych utworów 2015 roku. Wiem, że jesteśmy dopiero na półmetku, ale gwarantuję, że będzie się on liczył w czołówce w podsumowaniach z całych dwunastu miesięcy.

Viet Cong to pierwszy album z tego roku, z którym mogłem się zapoznać. Muszę przyznać, że był to bardzo dobry wybór. Miło jest słyszeć, że post-punk żyje, co więcej - ma się bardzo dobrze! To sztuka połączenia melodii z elementami, które same w sobie potrafią odpychać. Jest chłodno, miejscami agresywnie, bez wątpienia ciekawie. Zespół z Kanady spełnił moje wysokie wymagania. Nie jest to może pozycja dla kogoś, kto nie jest obeznany z gatunkiem, może być ciężko z przyswojeniem takich klimatów. W moim prywatnym rankingu płyt z 2015 ten projekt z pewnością usadowi się na wysokim miejscu.


Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz