W Australii to dopiero wszystko mają na
odwrót. Powoli wchodzimy w okres, w którym u nich zaczyna się zima. U
nas natomiast powinno zbliżać się lato, choć dzisiejsza pogoda
wskazywałaby na jesień. Bardzo nie podoba mi się taki stan rzeczy, więc
znów postanowiłem się wybrać w muzyczną podróż, właśnie do Australii.
Znalazłem tam coś więcej niż Uluru i całe rzesze kangurów. Wydaje mi
się, że napotkałem jednego z Beatlesów. Trochę się odmłodził, zmienił
wygląd oraz swoje dane osobowe - przedstawił się jako Kevin Parker.
Zdaję sobie sprawę z tego, że porównanie we wstępie pewnie jest wyolbrzymieniem. Nie da się jednak uciszyć wielu głosów, według których głos wokalisty Tame Impala ma podobną barwę do Johna Lennona. Nie wiem, czy sam bym na to wpadł, gdyby nie zwrócono na to mojej uwagi, choć to niejedyny wspólny mianownik zespołu z Perth i The Beatles. Lubię ich określać jako wehikuł czasu, ponieważ w swojej muzyce nie starają się tworzyć nowych gatunków. Grupa Parkera ma tendencje do powrotu do lat sześćdziesiątych i w tym momencie od razu przychodzą mi na myśl psychodeliczne dokonania zespołu z Liverpoolu. Innerspeaker jest ich debiutanckim longplayem, choć na scenie byli widoczni przez dwa poprzednie lata. Nie sprawdzałem co prawda dwóch EPek z 2008 roku, ale singiel Sundown Syndrome zrobił na mnie dobre wrażenie. Słychać, że to dopiero początki, ale tworzył się już zarys brzmienia tego projektu. Pierwszy dojrzały owoc Tame Impala został wydany w 2010 roku.
I wanted her, I wanted her
But she doesn't like the life that I lead
She doesn't like the life that I lead
Doesn't like sand stuck on her feet
Or sitting around smoking weed
Debiut nie był moim pierwszym kontaktem z twórczością Parkera i spółki. Byłem już wystarczająco osłuchany w Lonerism, aby wiedzieć, czego mogę się spodziewać. Do Innerspeaker podchodziłem z pewną obawą, że nie spełni moich oczekiwań, że to będzie to samo, co usłyszałem wcześniej - bajkowy zmodyfikowany wokal Parkera, gitary na przesterze z mnóstwem efektów, bardzo przyjemny bas - tylko że gorsze. Myślałem, że jestem przygotowany. It Is Not Meant To Be udowodniło mi, że się myliłem.
And I boast that it is meant to be
But in all honesty I don't have a hope in hell
I'm happy just to watch her move
Pamiętam, że po raz pierwszy odsłuchiwałem ten album w pociągu. Początek pierwszego kawałka uznałem za bardzo obiecujący... aż zaczął się refren. Takiej eksplozji lata w słuchawkach zupełnie się nie spodziewałem. Rzadko zdarza mi się ekspresywnie reagować w miejscu publicznym na muzykę, jednak wtedy zrobiłem wyjątek - z szerokim uśmiechem na ustach zacząłem się bujać. Ludzie pewnie patrzyli się na mnie jak na idiotę, ale przy takim odkryciu warto było. Kevin, znowu ci się udało!
Feel it come, I don't know how long
It's gonna stay with me, I'll let desire be, desire go
Oh, dare I face the real world
Everyday, back and forth, what's it for?
What's it for? Back and forth, everyday
Motywem przewodnim w większości tekstów na płycie jest samotność, choć jest to bardzo subiektywna sprawa. Weźmy wspomniane It Is Not Meant To Be, tekst sugeruje, że bohater ma paczkę znajomych, ale wszystko rozbija się o dziewczynę, która po prostu nie podziela jego stylu życia. Kolejne dwa utwory, Desire Be, Desire Go oraz Alter Ego dotykają problemów psychicznych i emocjonalnych. Ten pierwszy to za dużo pytań, za mało odpowiedzi. Z kolei ten drugi zaczyna się bardziej optymistycznie, bardzo podoba mi się żywiołowość i wielowarstwowość instrumentalu na początku, zwłaszcza przy perkusji. Wykonanie zwrotek jest bardzo dobre, ale dla mnie to jedynie przygotowanie przed kolejnym świetnym refrenem.
Said the voice from afar:
Don't you know it doesn't have to be so hard?
Waiting for everyone else around to agree might take too long
Might take too long
O ile w trzech pierwszych numerach zakochałem się od razu, o tyle przy Lucidity potrzebowałem trochę czasu. Początkowo uważałem to za niepotrzebne spowolnienie albumu. Obecnie zastanawiam się... jak ja mogłem nie docenić tych gitar? Ich współpraca w tym kawałku to jeden z najlepszych momentów na całej płycie. Lucidity jest bardzo skoczne, mimo momentów na spowolnienie. W tym miejscu muszę wytoczyć jedno śmiałe stwierdzenie - gdyby Tame Impala wydali pierwsze cztery utwory z Innerspeaker jako EPkę, byłaby to jedna z najlepszych EPek ostatnich 15 lat - w każdym razie moja ulubiona.
Lucidity, come back to me
Put all five senses back to
Where they're meant to be
Oh it's hard to tell, it breaks down
There is a will, there is a way
Ciąg znakomitych utworów zostaje przerwany przez Make Up Your Mind, które tak naprawdę nie jest złe. Brzmienie dobrze wpasowuje się w całość, ale mimo wszystko to dla mnie obniżenie poziomu. Następny w kolejce, Solitude Is Bliss... poczułem się trochę oszukany, ponieważ miałem wersję, w której pod tym tytułem krył się bonus z iTunes - Island Walking. Dorwałem się dopiero niedawno do poprawnej wersji i odkryłem, ile straciłem. Pod względem muzycznym to jeden z moich ulubieńców na płycie. Jeśli chodzi o tekst, samotność jest potraktowana trochę dwuznacznie. Warstwa liryczna spodoba się zarówno introwertykowi jak i komuś, kto po prostu nie ma wyboru. Sam krótki refren wyraża mnóstwo:
You will never come close to how I feel
Po kolejnym hicie przyszedł czas na jedyny utwór instrumentalny na Innerspeaker - Jeremy’s Storm. Nie jest to co prawda majstersztyk, ale swoją konstrukcją przypomina mi dłuższe kompozycje, znane chociażby w stoner rocku. Muzyka nie jest taka mocna, ale na pewno całkiem intensywna. Mówiąc krótko, pięć i pół minuty przyjemnej psychodelicznej podróży. To nic z porównaniu z moim kolejnym faworytem - Expectation. Śpiew Parkera na początku przypomina mi jakąś starszą piosenkę, ale raczej nie przypomnę sobie jej tytułu... w każdym razie przywołuje beztroskie wspomnienia. W trakcie drugiej zwrotki wchodzi instrumentalna część, przy której pomyślałem: „Chciałbym usłyszeć to osobno, bez wokalu”. Co za niespodzianka! Tame Impala tak jakby mnie posłuchali, ponieważ ostatnie 1,5 minuty przeznaczone jest na niemal identyczny segment. Można się wręcz rozpłynąć.
Fluctuations are aching my soul
Expectation is taking it's toll
Expectation is taking it's toll
Cause everything you ever told me could have been a lie
We may never have been in love
Pierwszy dźwięk Bold Arrow of Time przywołał mi na myśl kreskówkę, a tak konkretniej - Toma & Jerry’ego. Poza tym nie mam za dużo o nim do powiedzenia, może, jak dla mnie, trochę za bardzo się przeciąga. Główny riff przypomina mieszankę bluesa z psychodelicznym rockiem. Runway, Houses, City, Clouds jest natomiast lepsze niż poprzednik, w trakcie tych siedmiu minut od razu słychać większe zróżnicowanie, stwierdziłbym nawet, że daje wskazówkę, jak zespół rozwinie się przy nagrywaniu Lonerism. W drugiej części kawałka rzeczywiście można poczuć się jak w chmurach. Dla kontrastu, album kończy prawie najkrótszy numer - I Don’t Really Mind. Myślę, że to miły sposób na zwieńczenie debiutu, refren jest bardzo chwytliwy, ale to właściwie staje się wizytówką Kevina.
Innerspeaker to dobre wejście Tame Impala na rynek i solidna propozycja na lato. Może i nie przegoniłem koszmarnej pogody na dworze, ale zrobiło mi się cieplej od samego słuchania. Ciąg czterech pierwszych utworów to najsilniejsza część płyty, choć w drugiej połowie tego krążka również znajdują się bardzo dobre pozycje. Prawdopodobnie nigdy nie polecę do Australii i nie porównam klimatów, ale jestem pewien, że tamtejsza pogoda bardzo sprzyja komponowaniu takiej gorącej, choć nieco melancholijnej muzyki.
Ocena: 8/10

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz