Lubię poranki. No, może nie takie jak dziś, kiedy zrywam się z łóżka o
5:40, w pośpiechu pałaszuję śniadanie, pakuję się w locie, w ostatniej
chwili wracam się, bo zapomniałem dokumentów i ledwo zdążam na jedyny
możliwy pociąg. Zdecydowanie wolę poranek, w którym wstaję całkiem
wcześnie, wszyscy jeszcze śpią, nic mnie nie goni i delektuję się dobrą
muzyką, popijając herbatę. Jeżeli już tak się zdarza, jednym z
najpoważniejszych kandydatów na opanowanie moich głośników jest Mac
DeMarco.
Myślę, że jestem zdecydowanie nocnym słuchaczem. Całe
albumy najlepiej przyswaja mi się po północy. Dla Maca jestem w stanie
jednak zrobić wyjątek. Czemu nie? W końcu taki pocieszny z niego gość,
który na okładce 2 wita nas victorią, swoją
gitarą oraz, przede wszystkim, uśmiechem z ogromną szparą na środku -
nie trzeba się specjalnie przyglądać, by ją dostrzec. Cóż, to nie
konkurs piękności. Mac zresztą sam nie traktuje siebie zbyt poważnie.
Tak jak wielu słuchaczom, wydawało mi się, że ma chyba swoje lata. Z
wielkim zdziwieniem odkryłem, że ma obecnie dopiero 25 lat - wygląda na
więcej (może to przez ubiór). Jego muzyka również wydaje się nie tyle
przestarzała, co zatrzymana w innych czasach, z dala od współczesności.
Nigdy nie obejrzałem ani jednego pełnego odcinka Spongeboba, ale jakimś cudem zapamiętałem ten motyw. Wspominam o tym dlatego, ponieważ gdy po raz pierwszy włączyłem 2 i usłyszałem to brzdąkanie gitary w Cooking Up Something Good,
od razu skojarzyło mi się z tą kreskówką. Jeśli usłyszeliście pierwszy
utwór, usłyszeliście również ogólny klimat tej płyty - jest bardzo
spokojnie, leniwie, relaksacyjnie. Uważam, że nie warto tu produkować
się za bardzo na temat każdego pojedynczego kawałka. Trochę trudno jest
to zrobić, ponieważ przejścia pomiędzy nimi są bardzo płynne i zlewają
się w jedną całość. Nie widzę nic złego w takich albumach, w których
temat jest raczej jednolity i mało tu miejsca na niespodzianki. Tak
bardzo wtapiam się w leniwy klimat 2, że często nie zauważam, że jestem już dwa numery dalej.
Umówmy
się, Mac nie jest żadnym wirtuozem gitary. On nawet nie udaje, że stara
się nim być. Nie doświadczymy tu żadnych przełomowych solówek czy
niesamowitych eksperymentów. Zamiast tego stawia ciepłe, pozytywne
brzmienie. Z pewnością nie ma też fenomenalnego głosu, ale w żadnym
stopniu mnie to nie razi. Wręcz przeciwnie, bardzo dobrze komponuje się z
warstwą muzyczną. To nie jest żadne śniadanie mistrzów, tylko prosty
facet, który coś tam sobie poplumka i od czasu do czasu zawyje. Nie
brzmi to zachęcająco, ale jest lepsze niż można się tego spodziewać!
W muzyce potrzebne są również takie albumy jak 2
- niezbyt skomplikowane, które mają do zaoferowania proste zabiegi i
triki. Równowaga musi zostać zachowana. Uwielbiam wiele albumów o
skomplikowanej strukturze, ale na rozbudzenie wolałbym coś lżejszego i
tu właśnie pojawiają się artyści tacy jak Mac DeMarco. W warstwie
lirycznej również nie ma miejsca na fajerwerki. Wyobrażam sobie, że
większość tekstów była pisana z perspektywy nastoletniego chłopca. O
czym może myśleć taki chłopiec? Naturalnie o dziewczynach, łamaniu
zasad, o tym, żeby nie podpaść rodzicom i jeszcze raz o dziewczynach. Z
drugiej strony jednak podejście tego nastolatka do miłości jest bardzo
dojrzałe - Mac w wielu z tych utworów śpiewa o byciu wiernym swojej
partnerce, o miłości prostej, jeszcze nie do końca dojrzałej, ale jakże
mocnej.
W ciągu tych krótkich trzydziestu minut pojawia mi się w
głowie pewien obraz. Atmosfera Lo-Fi ogarnia mnie do tego stopnia, że
wyobrażam sobie Maca nagrywającego to wszystko w trakcie jednej sesji
bez ani jednego wyjścia z pokoju. To tak jakby pewnego poranka zaprosił
nas do siebie i poprowadził prosto do swojego niewielkiego zagraconego
pokoju. Podczas gdy odgarniamy pięć kartonów po pizzy z jedynego wolnego
krzesełka, Mac stwierdza, że w zasadzie może nam zaprezentować kilka
rzeczy. Odpala wcześniej zaprogramowaną perkusję i nagraną już linię
basową, siada na starym zepsutym krześle biurowym ze swoją gitarą i
zaczyna grać. Nie chce się przed nami popisać, po prostu sprawia mu to
wielką przyjemność, a że byliśmy w pobliżu, mogliśmy tego doświadczyć.
Właśnie to dzieje się na 2.
Miałem nie dzielić albumu na mniejsze części, ale kusi mnie, by co niektóre wyróżnić. Przede wszystkim, Freaking Out The Neighborhood
- to najlepsze, czym podzielił się z nami Mac. Brzmienie jest bardzo
chwytliwe, a gitary po prostu mnie uzależniły. To też świetne, że żaden z
kawałków na 2 nie przekracza czterech minut -
sprzyja to słuchaniu niektórych kilka razy pod rząd, właśnie tak mam
przy utworze numer 3. Na uwagę zasługuje również My Kind Of Woman
- bardzo przyjemny utwór miłosny, bardzo podoba mi się ten spontaniczny
początek. Właśnie, spontaniczność to słowo, które kręci się wokół 2.
Małe niedociągnięcia to część tej płyty i łatwo je zaakceptować. Całość
jest na równym poziomie, dlatego nie chciałbym wyróżniać za wiele.
Wspomnę jeszcze o ostatnim numerze - Still Together
- z kilku powodów. Po pierwsze, jest tu tylko Mac i jego gitara, co
tworzy klimat tego zagraconego pokoju. Po drugie, gospodarz "chwali się"
swoim falsetto - to jest po prostu koszmar. To jest taki minus, że
zawsze się z tego śmieję. Po trzecie, tuż po nagraniu Mac wychodzi z
kabiny jak gdyby nigdy nic i zaczyna rozmawiać ze swoją ukochaną, która
najwyraźniej zasypiała. To jest ta wspomniana spontaniczność, artysta
nawet nie chce pozorować, że zamierzał stworzyć czyste foniczne
arcydzieło. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem, że woła "Kiki", nie
wiedzieć czemu, pomyślałem, że woła swojego psa. Tak, mam kilka
śmiesznych momentów związanych z tą płytą, ale taka przecież jest w
założeniu - ma dostarczyć rozrywkę i komfort.
W ciągu tych pół
godziny można powoli zjeść swoje śniadanie i dopić herbatę. Dla
niektórych to wręcz za dużo czasu, ale nic na to nie poradzę - robię
tak, gdy nic mnie nie goni. Mac DeMarco i jego gitara są przy tym
świetnymi towarzyszami - wprowadzają relaks, trochę lenistwa, ale przede
wszystkim atmosferę lata i wakacji. Nie poleciłbym tej płyty komuś, kto
jest zmęczony po całym dniu i chce się rozbudzić - bardzo łatwo zasnąć
przy 2. Z kolei jeśli wstaliście wczesnym
rankiem, w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby wam przeszkadzać i
stwierdzicie, że jest jeszcze za wcześnie na rapsy, industriale, punki,
czy czego tam jeszcze słuchacie - dajcie Macowi szansę. Nie odkryje
przed wami niczego nowego, ale prawdopodobnie zagwarantuje bardzo miły
poranek.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz