Memy już dawno przestały być nic
nie znaczącymi głupotkami. Śmieszne reakcyjne obrazki z tekstami na górze i na
dole to jedynie wierzchołek góry lodowej, która rozbija każdy transatlantyk
powagi. Tak się składa, że w kręgu moich zainteresowaniach znajduje się przede
wszystkim muzyka niepoważna, choć czasem może ona przypominać sztukę wymagającą
niebanalnego podejścia. Boję się myśli, że mógłbym być zbyt głupi lub zbyt
inteligentny na pewien rodzaj muzyki, bo wydaje mi się, że najważniejsze przy
odbiorze są emocje, a nie ocenianie, czy to, co słyszymy, jest na odpowiednim
poziomie inteligencji. Pewnie do dziś znajdzie się wielu koneserów, uznających
vaporwave za największy muzyczny mem XXI wieku, za pustą parodię ruchu
kulturowego. Jako entuzjasta memów chcę jednak podejść do gatunku całkiem
poważnie i przyjrzeć się jednemu z rzekomych fundamentów tej internetowej mody.
Na początku zmyłka w postaci
personaliów autora albumu. Kiedy chciałem dowiedzieć się, kim jest ten Chuck
Person, trafiłem do archiwum NBA, co było wręcz absurdalną przynętą. Utnijmy
ten trop - to jedynie alter ego Daniela Lopatina, który lubi przywdziewać różne
maski i tworzyć rozmaite projekty. Chuck był w 2010 roku jego pomysłem na
wejście w vaporwave… tylko jak można wejść w gatunek, który jeszcze się na
dobre nie utworzył? Portale muzycznie zgodnie podają Eccojams vol. 1 jako
fundament tego wciąż młodego zjawiska, które już zdołało podzielić
internetowych słuchaczy. Dla jednych vaporwave to jedyna w swoim rodzaju
machina do wytwarzania nostalgii, dla innych bezduszny mechaniczny i
pseudomuzyczny twór. Uważam, że jedno nie wyklucza drugiego. Należy zauważyć,
że w tym projekcie Lopatin często z premedytacją powraca do tego, co już było.
Nie wiem, czy jest on tak wielkim fanem NBA i prawdziwego Chucka Persona, ale z
całą pewnością mogę napisać, że ta chaotyczne pocięta okładka bezpośrednio odnosi
się do produkcji Segi „Ecco The Dolphin”. Może była to gra jego dzieciństwa
albo po prostu spodobała mu się (ech…) estetyka. Na pewno wyznaczył trend,
powtarzany przez wielu producentów w gatunku.
Mimo że mógłbym opisywać zestaw
wrażeń, które powoduje we mnie ta okładka, wolałbym skupić sie na muzyce. Format,
na którym została wydana, również stara się chyba przywołać wehikuł czasu.
Oficjalnie jedynym fizycznym nośnikiem Eccojams vol. 1 jest kaseta, z tego
powodu początkowo cyfrowa tracklista składała się z dwóch niezatytułowanych
części. Dobrze, że ktoś wpadł na pomysł, by podzielić je na mniejsze segmenty o
tytułach Eccojam A1, Eccojam A2 itd. i nagrania przypominają tradycyjny układ
albumowy. Pierwszy z Eccojamów zachowuje się jak główny singiel. O ile
vaporwave według Lopatina wydaje się być chaotyczny, o tyle „Eccojam A1” jest
przystępny i, jak na warunki tego albumu, nawet hitowy. Pierwsze momenty wręcz
reklamują utwór źródłowy, musicie pomyśleć o „Africa” od Toto. Najśmieszniejsze
jest to, że Daniel wykorzystał wszystkie elementy przeboju poza tymi
kluczowymi. Zawsze mam wrażenie, że słuchając wersji Lopatina znajduję się w
przedpokoju, który odbija tylko losowe dźwięki oryginału. Taki opis może nie
zachęcać, ale dla mnie wyszło naprawdę przyjemnie. Efekt końcowy jest bardzo
tropikalny, przypomina mi dżunglę zamkniętą w ogromnym odkurzaczu. Bardzo
abstrakcyjne, ale to najcelniejsze porównanie, jakim mogę określić swoje
wrażenia.
W wielu gatunkach muzyki
popularnej podstawowa przyjemność czerpana jest z powtarzalności schematów. Tak
się składa, że ta cecha jest główną bronią w arsenale Lopatina i słychać ją właściwie
w każdym segmencie tej kasety. Zabieg całkiem prosty: znaleźć odpowiednie 5-10
sekund, zapętlić i na koniec rozszczelnić. Wydaje mi się, że większa ingerencja
w utwory źródłowe sprawiłaby, że przestałyby one być rozpoznawalne, a vaporwave
jednak lubi się bawić w skojarzenia. W przypadku Eccojamu z „Africa” sample są
może dłuższe, ale poza tym opisałem wszystko, co się tam dzieje. Powtarzalność
tworzy echo, które po angielsku jest homofonem przedrostka „ecco” - to żaden
przypadek. W pierwszym utworze etap dekonstrukcji nie robi na mnie żadnego
wrażenia, ale na szczęście w ciągu płyty nie pojawia się ona dosłownie na
każdym kroku. Eccojams są jak kartridże o zdecydowanie zbyt krótkiej
żywotności.
Jeżeli fragmenty piosenek mają
przywoływać wspomnianą nostalgię, czuję sie za młodą osobą, by Eccojams vol. 1
oddziaływał na mnie z pełną mocą. Mimo że wśród sampli znajdują się bardzo
rozpoznawalne marki, ze sporą częścią utworów zetknąłem się po raz pierwszy.
Największym zaskoczeniem wciąż jest dla mnie obecność „Too Little Too Late” od
nastoletniej JoJo. Cukierkowy numer, który pamiętam z jednej z pierwszych
składanek Top Kids przeobraził się w coś wypełnionego prawdziwą dramaturgią.
Spowolniony wokal czyni cuda, a Daniel znalazł sposób, by przywołać we mnie
uczucie nostalgii związanej z moim dzieciństwem, a nie latami osiemdziesiątymi.
Również przez spowolnione wokale mam wrażenie, że album trwa dwa razy dłużej niż
w rzeczywistości. Rzadko kiedy potrafię przysiąść i przesłuchać go od początku
do końca, a przecież 55 minut to żaden muzyczny maraton. Może to przez podział
na części A i B wmawiam sobie, że każda z nich ma po 40 minut, ale jednocześnie
Eccojams vol. 1 nie należy do nagrań sprzyjających wyciszeniu. Chciałem wręcz
napisać, że to nie jest coś na noc po ciężkim dniu, ale muszą istnieć osoby
odmóżdżające się przy takich szumach.
Nie będzie wielkim odkryciem, gdy
stwierdzę, że Lopatin wyprodukował album, z którego wylewa się woda.
Powtórzenia przypominają morskie fale, uderzające o klif. Choć przez duże dawki
zaczynam odczuwać zmęczenie, zawsze lubię wracać do tej gęstej atmosfery. Do
dziś nie rozumiem wszystkich tekstów (chyba że znam oryginał), ale nie
przeszkadza mi to w odczuwaniu radości z wielu zaraźliwych pętli, które skrywane
są na kasecie. Vaporwave’owy Chuck Person to rodzaj plądrofonii, która rozpracowuje
pojedyncze sample zamiast montować całe ich szeregi. Wciąż nie wymieniam
wszystkich znanych utworów wykorzystanych w tym projekcie… i już tego nie
zrobię. Zostawię kilka niespodzianek, by zachęcić do wpłynięcia w wir wodny, w
którym czasem kręci się w głowie, ale w wielu miejscach doświadczyć można
czystej przyjemności. Do Eccojams vol. 1 nie będę powracał każdego dnia, ale szanuję
je jako nagranie, mające nieoceniony wpływ na rozwój vaporwave’u. Dla niektórych
nadal będzie to po prostu mem, ale dla mnie to muzyczne zjawisko innego świata,
którego wolę nie lekceważyć.
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz