banner 03

sobota, 13 stycznia 2018

Recenzja: Chuck Person - Chuck Person's Eccojams vol. 1






Memy już dawno przestały być nic nie znaczącymi głupotkami. Śmieszne reakcyjne obrazki z tekstami na górze i na dole to jedynie wierzchołek góry lodowej, która rozbija każdy transatlantyk powagi. Tak się składa, że w kręgu moich zainteresowaniach znajduje się przede wszystkim muzyka niepoważna, choć czasem może ona przypominać sztukę wymagającą niebanalnego podejścia. Boję się myśli, że mógłbym być zbyt głupi lub zbyt inteligentny na pewien rodzaj muzyki, bo wydaje mi się, że najważniejsze przy odbiorze są emocje, a nie ocenianie, czy to, co słyszymy, jest na odpowiednim poziomie inteligencji. Pewnie do dziś znajdzie się wielu koneserów, uznających vaporwave za największy muzyczny mem XXI wieku, za pustą parodię ruchu kulturowego. Jako entuzjasta memów chcę jednak podejść do gatunku całkiem poważnie i przyjrzeć się jednemu z rzekomych fundamentów tej internetowej mody.

Na początku zmyłka w postaci personaliów autora albumu. Kiedy chciałem dowiedzieć się, kim jest ten Chuck Person, trafiłem do archiwum NBA, co było wręcz absurdalną przynętą. Utnijmy ten trop - to jedynie alter ego Daniela Lopatina, który lubi przywdziewać różne maski i tworzyć rozmaite projekty. Chuck był w 2010 roku jego pomysłem na wejście w vaporwave… tylko jak można wejść w gatunek, który jeszcze się na dobre nie utworzył? Portale muzycznie zgodnie podają Eccojams vol. 1 jako fundament tego wciąż młodego zjawiska, które już zdołało podzielić internetowych słuchaczy. Dla jednych vaporwave to jedyna w swoim rodzaju machina do wytwarzania nostalgii, dla innych bezduszny mechaniczny i pseudomuzyczny twór. Uważam, że jedno nie wyklucza drugiego. Należy zauważyć, że w tym projekcie Lopatin często z premedytacją powraca do tego, co już było. Nie wiem, czy jest on tak wielkim fanem NBA i prawdziwego Chucka Persona, ale z całą pewnością mogę napisać, że ta chaotyczne pocięta okładka bezpośrednio odnosi się do produkcji Segi „Ecco The Dolphin”. Może była to gra jego dzieciństwa albo po prostu spodobała mu się (ech…) estetyka. Na pewno wyznaczył trend, powtarzany przez wielu producentów w gatunku.

Mimo że mógłbym opisywać zestaw wrażeń, które powoduje we mnie ta okładka, wolałbym skupić sie na muzyce. Format, na którym została wydana, również stara się chyba przywołać wehikuł czasu. Oficjalnie jedynym fizycznym nośnikiem Eccojams vol. 1 jest kaseta, z tego powodu początkowo cyfrowa tracklista składała się z dwóch niezatytułowanych części. Dobrze, że ktoś wpadł na pomysł, by podzielić je na mniejsze segmenty o tytułach Eccojam A1, Eccojam A2 itd. i nagrania przypominają tradycyjny układ albumowy. Pierwszy z Eccojamów zachowuje się jak główny singiel. O ile vaporwave według Lopatina wydaje się być chaotyczny, o tyle „Eccojam A1” jest przystępny i, jak na warunki tego albumu, nawet hitowy. Pierwsze momenty wręcz reklamują utwór źródłowy, musicie pomyśleć o „Africa” od Toto. Najśmieszniejsze jest to, że Daniel wykorzystał wszystkie elementy przeboju poza tymi kluczowymi. Zawsze mam wrażenie, że słuchając wersji Lopatina znajduję się w przedpokoju, który odbija tylko losowe dźwięki oryginału. Taki opis może nie zachęcać, ale dla mnie wyszło naprawdę przyjemnie. Efekt końcowy jest bardzo tropikalny, przypomina mi dżunglę zamkniętą w ogromnym odkurzaczu. Bardzo abstrakcyjne, ale to najcelniejsze porównanie, jakim mogę określić swoje wrażenia.

W wielu gatunkach muzyki popularnej podstawowa przyjemność czerpana jest z powtarzalności schematów. Tak się składa, że ta cecha jest główną bronią w arsenale Lopatina i słychać ją właściwie w każdym segmencie tej kasety. Zabieg całkiem prosty: znaleźć odpowiednie 5-10 sekund, zapętlić i na koniec rozszczelnić. Wydaje mi się, że większa ingerencja w utwory źródłowe sprawiłaby, że przestałyby one być rozpoznawalne, a vaporwave jednak lubi się bawić w skojarzenia. W przypadku Eccojamu z „Africa” sample są może dłuższe, ale poza tym opisałem wszystko, co się tam dzieje. Powtarzalność tworzy echo, które po angielsku jest homofonem przedrostka „ecco” - to żaden przypadek. W pierwszym utworze etap dekonstrukcji nie robi na mnie żadnego wrażenia, ale na szczęście w ciągu płyty nie pojawia się ona dosłownie na każdym kroku. Eccojams są jak kartridże o zdecydowanie zbyt krótkiej żywotności.

Jeżeli fragmenty piosenek mają przywoływać wspomnianą nostalgię, czuję sie za młodą osobą, by Eccojams vol. 1 oddziaływał na mnie z pełną mocą. Mimo że wśród sampli znajdują się bardzo rozpoznawalne marki, ze sporą częścią utworów zetknąłem się po raz pierwszy. Największym zaskoczeniem wciąż jest dla mnie obecność „Too Little Too Late” od nastoletniej JoJo. Cukierkowy numer, który pamiętam z jednej z pierwszych składanek Top Kids przeobraził się w coś wypełnionego prawdziwą dramaturgią. Spowolniony wokal czyni cuda, a Daniel znalazł sposób, by przywołać we mnie uczucie nostalgii związanej z moim dzieciństwem, a nie latami osiemdziesiątymi. Również przez spowolnione wokale mam wrażenie, że album trwa dwa razy dłużej niż w rzeczywistości. Rzadko kiedy potrafię przysiąść i przesłuchać go od początku do końca, a przecież 55 minut to żaden muzyczny maraton. Może to przez podział na części A i B wmawiam sobie, że każda z nich ma po 40 minut, ale jednocześnie Eccojams vol. 1 nie należy do nagrań sprzyjających wyciszeniu. Chciałem wręcz napisać, że to nie jest coś na noc po ciężkim dniu, ale muszą istnieć osoby odmóżdżające się przy takich szumach.

Nie będzie wielkim odkryciem, gdy stwierdzę, że Lopatin wyprodukował album, z którego wylewa się woda. Powtórzenia przypominają morskie fale, uderzające o klif. Choć przez duże dawki zaczynam odczuwać zmęczenie, zawsze lubię wracać do tej gęstej atmosfery. Do dziś nie rozumiem wszystkich tekstów (chyba że znam oryginał), ale nie przeszkadza mi to w odczuwaniu radości z wielu zaraźliwych pętli, które skrywane są na kasecie. Vaporwave’owy Chuck Person to rodzaj plądrofonii, która rozpracowuje pojedyncze sample zamiast montować całe ich szeregi. Wciąż nie wymieniam wszystkich znanych utworów wykorzystanych w tym projekcie… i już tego nie zrobię. Zostawię kilka niespodzianek, by zachęcić do wpłynięcia w wir wodny, w którym czasem kręci się w głowie, ale w wielu miejscach doświadczyć można czystej przyjemności. Do Eccojams vol. 1 nie będę powracał każdego dnia, ale szanuję je jako nagranie, mające nieoceniony wpływ na rozwój vaporwave’u. Dla niektórych nadal będzie to po prostu mem, ale dla mnie to muzyczne zjawisko innego świata, którego wolę nie lekceważyć.




Ocena: 7/10




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz