banner 03

wtorek, 10 lutego 2015

Recenzja: Gorillaz - Demon Days



Od tego wszystko się zaczęło. Aż trudno uwierzyć, że w momencie, w którym piszę te słowa, Demon Days ma już prawie 10 lat. Każdy odsłuch tego albumu sprawia, że robię się bardziej sentymentalny. To płyta, która wywróciła do góry nogami moje spojrzenie na muzykę. Przed Demon Days słuchałem tylko tego, co leciało w radiu, co było popularne. Pewnego dnia, z dużą pomocą mojego ojca, dorwałem się do Gorillaz. Był to pierwszy album odsłuchany przeze mnie w całości, dlatego czuję się poniekąd zobligowany, aby była to również moja pierwsza recenzja.


Are we the last living souls?
Are we the last to get away to some another day?


Okładka, opierająca się na tej z Let It Be, prezentuje komiksowych bohaterów, członków zespołu narysowanych przez Jamiego Hewletta - są to Murdoc, 2D, Noodle oraz Russell. W praktyce mózgiem Gorillaz od zawsze był Damon Albarn, znany przede wszystkim ze swoich dokonań z Blur. Mówiąc szczerze, jako dziecko zupełnie nie kojarzyłem, że Feel Good Inc. oraz Song 2 mają ten sam wokal... Zajęło mi dobrych kilka lat, aby to odkryć. Może to i dobrze? Nie miałem jakiegokolwiek porównania, to była zupełnie czysta kartka. Bardzo dobrze się złożyło, że drugi projekt Albarna pod tym szyldem był moim punktem startowym.


And they're turning us into monsters
Turning us into fire
Turning us into monsters
It's all desire


Patrzę na gatunki. Według społeczności gatunkiem przewodnim jest tu trip hop, ale czy to prawda? Jestem pewien, że wiele osób, które słuchały Demon Days, się ze mną zgodzi - naprawdę trudno jest stwierdzić, jakim stylem podążyli tu Gorillaz. Pewnym jest natomiast, że to wielka muzyczna mieszanka, połączenie mnóstwa gatunkowych inspiracji w zaledwie 50 minut. Każdy znajdzie tu coś dla siebie - jest tu rock, mamy elektronikę, co jakiś czas wchodzi hip hop, a wszystko utrzymane jest w bardzo popowej konwencji. To wielkie osiągnięcie, że płyta tak złożona tak łatwo wpada w ucho. Prawie każdy kawałek składa się z różnych stylów - raz jesteśmy w jednej bajce, by po 30 sekundach zatopić się w drugą, po czym znów wracamy do tej pierwszej. Magia Demon Days polega na odkrywaniu tych wszystkich smaczków, przysłuchaniu się temu, co oferuje nam Albarn i spółka. Mimo takiej różnorodności gatunków, udało się tutaj zachować spójność, co jest dla mnie ogromnym plusem.


Dreams are bad, our heads are mad
I love the girl
But God only knows it's
Getting hard to see the sun coming through
I love you...
But what are we going to do?


Aby określić atmosferę całego albumu, na usta ciśnie mi się słowo "mroczny", ale nie jest to chyba odpowiedni termin. Demon Days, jak to ładnie określił sam Albarn, jest nocnym albumem - być może dzięki niemu uwielbiam słuchać muzyki późną nocą. Na pewno jest to jeden z moich faworytów do posłuchania w trakcie nocnego spaceru czy przejażdżki. Wracając do Albarna, w jednym z wywiadów stwierdził, że każdy utwór na tej płycie ma uosabiać jednego demona. Każdy człowiek ma w sobie jakiegoś demona, który bardzo chętnie wychodzi w nocy. Demony na Demon Days na ogół nie są takie przerażające. Nie wiem, uosobieniem jakiego demona jest np. DARE - może ten kawałek ma sprawić, że wyjdą z nas demony parkietu? DARE na pierwszy rzut oka wydaje się nie pasować, ale na tym polega urok tej mieszanki. Według niektórych osób cały album jest komentarzem na temat sytuacji na Bliskim Wschodzie, co mogą sugerować utwory takie jak np. Dirty Harry czy Fire Coming Out of the Monkey's Head (z charakterystycznym głosem Dennisa Hoppera wkraczamy w kolejny gatunek - spoken word). Nie zamierzam się w to zbytnio zagłębiać.


I need a gun to keep myself among
The poor people are burning in the sun
But they ain't got a chance, they ain't got a chance
I need a gun cause all I do is dance


Zamiast tego chciałbym się skupić na niektórych kawałkach. O znakomitym Last Living Souls mogę bez wahania powiedzieć, że jest to trip hop, w dodatku niesamowicie wprowadza w klimat całej płyty. Dzieci śpiewające trochę przerażający refren w Dirty Harry? Coś wspaniałego, moim zdaniem to na nich opiera moc tego kawałka, biorąc pod uwagę bardzo dobry gościnny występ Booty’ego Browna z The Pharcyde (swoją drogą, polecam obejrzeć wykonanie tego utworu na koncercie w Manchesterze - dzieciaki opanowały scenę swoją niesamowitą energią). Nie mogę nie wspomnieć o singlu, Feel Good Inc. Pamiętam jak niektórzy moi rówieśnicy bali się teledysku, to dopiero było wtedy mroczne... Jak na ironię, najbardziej mroczni są tutaj chłopaki z De La Soul - ci sami, z których śmiano się pod koniec lat ‘80, że są zbyt "kolorowi" i radośni jak na rapową scenę. Połączenie hip hopowej energii z pewnym poczuciem nostalgii to w tym przypadku recepta na murowany przebój. Idąc dalej, kto mógłby wpasować się w ten komiksowy nocny klimat lepiej niż MF DOOM? November Has Come to jeden z tych refleksyjnych kawałków, tak samo jak El Manana oraz Every Planet We Reach Is Dead. W trakcie tych 50 minut jest czas na wszystko - zabawę, smutek lub po prostu przemyślenia.


O green world
Don't desert me now
Bring me back to fallen town
Where someone is still alive


Czy jest tu coś za czym nie przepadam? Muszę się przyznać, że jako dziecko wręcz nienawidziłem White Light. Nie rozumiałem, jak taki, wówczas drażniący, numer miał cokolwiek dodawać do wartości tej płyty. Po latach zrozumiałem cały pomysł i nawet lubię te intensywne dwie minuty, przesiąknięte trochę punkiem. Ostatnie dwa utwory, Don’t Get Lost In Heaven i Demon Days, są po prostu nierozłączne. Słuchanie ich osobno powinno być wręcz zabronione! Nic tylko je zespawać i już tak zostawić. Właśnie w nich nasze demony zaczynają przemieniać się w anioły. Damon Albarn wraz z The London Community Gospel Choir zabierają nas wysoko ponad sprawy, z którymi borykano się w poprzednich utworach. W Demon Days wchodzi nawet coś na wzór brzmienia z reggae - kolejny gatunek do odhaczenia. Mimo tych wszystkich demonów, mimo wszelkiego zła na świecie, album kończy się optymistyczną, motywującą konkluzją:


When lies become reality you numb yourself with drugs and TV
Pick yourself up it's a brand new day so turn yourself round
Don't burn yourself, turn yourself turn yourself around into the sun


Moja wysoka ocena może być spowodowana sentymentami, które mam wobec tej płyty. Być może podkolorowuję i wywyższam ją bardziej niż powinienem. Prawda jest jednak taka, że zawdzięczam jej mnóstwo, jeśli chodzi o spojrzenie na muzykę. Poznałem Damona Albarna z trochę innej muzycznej perspektywy, nawet nie słuchając ani jednego albumu Blur. Bez wątpienia jest to dobry album dla każdego, kto chciałby poszerzyć swoje horyzonty i wyrwać się ze szponów tylko jednego gatunku. W Demon Days każdy znajdzie coś dla siebie, a przy okazji dostanie próbki innych zjawisk w muzyce. Po tylu latach po raz kolejny chce mi się wracać do Gorillaz, bo naprawdę jest tu do czego wracać!


Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz