Znów przyszedł czas na powrót do przeszłości i wspominki. O grach
komputerowych, słynnych pożeraczach czasu, mówi się, że o wiele bardziej
mają nas bawić niż uczyć. Nie przytaczam ich wcale, aby przyłączyć się
do dyskusji bez dna na temat ich (nie)szkodliwości. Piszę o tym,
ponieważ właśnie dzięki grom po raz pierwszy zapoznałem się z
twórczością LCD Soundsystem. Jeżeli pamięć mnie nie myli, to była FIFA
06 - podczas pobytu w menu bardzo często trafiałem na Daft Punk Is Playing At My House.
Na początku myślałem, że francuski duet naprawdę miał coś do czynienia z
tym utworem, poza wymienieniem ich w piosence - no cóż, naiwny ja. Gry
komputerowe oraz debiut zespołu Jamesa Murphy’ego mają co najmniej jeden
wspólny mianownik - w obu przypadkach dużo opiera się na elektronice.
Obie mają jeden cel - zapewnić jak najwięcej rozrywki.
I bought fifteen cases for my house, my house
All the furniture is in the garage
Well Daft Punk is playing at my house, my house
You got to set them up kid, set them up
All the furniture is in the garage
Well Daft Punk is playing at my house, my house
You got to set them up kid, set them up
Jak już debiutować, to z wielkim rozmachem - krążek rozpoczyna wspomniany Daft Punk Is Playing At My House.
Utwór ten sam w sobie wyjaśnia, dlaczego muzykę wykonywaną przez LCD
Soundsystem określa się jako dance-punk - to połączenie, które z jednej
strony zapewnia mnóstwo energii, a z drugiej bardzo szybko wpada w ucho.
Z trzech studyjnych albumów nagranych przez Murphy’ego i spółkę ich
debiut z pewnością ma najbardziej klubowy klimat. Wynika to
doświadczenia frontmana grupy w roli DJ’a. Daft Punk is...
demonstruje, że nie będzie tu miejsca na wielką poezję - warstwa
liryczna nie ma tu dużej wagi, jest po prostu miłym dodatkiem do
skocznej muzyki. O wiele bardziej liczy się, w jaki sposób dane słowa są
wypowiadane lub śpiewane.
What will you say when the day comes
When it's no fun
When it's all done
When it's no fun
What will you say when the time comes
There's a dry run when it's undone
And there's no one
When it's no fun
When it's all done
When it's no fun
What will you say when the time comes
There's a dry run when it's undone
And there's no one
Umieszczenie Too Much Love
zaraz po energicznym pierwszym kawałku uważam za bardzo przemyślane -
dzięki temu jest czas na rozluźnienie i odpoczynek. Jest o wiele
spokojniej, choć nadal tanecznie. Wracając do Jamesa Murphy’ego, nie ma
co się oszukiwać - jego głos nie jest jakiś niepowtarzalny i
fenomenalny. Czy to przeszkadza w odbiorze jego muzyki? Zupełnie nie.
Murphy to dla mnie bardzo dobry dowód na to, że wiele w muzyce można
nadrobić swoją charyzmą. W czasie nagrywania płyty miał już ponad
trzydzieści lat - mimo to prezentuje tu energię godną siedemnastolatka.
Koniec przerwy, płyta wraca na wyższe obroty wraz z wejściem Tribulations
- warto odpalić ten utwór na słuchawkach, po pierwszych sekundach łatwo
odgadnąć, dlaczego. Pamiętam, że przy pierwszym odsłuchu trochę
irytowało mnie to brzmienie - potrzebowałem trochę czasu, aby się z nim
oswoić. Dziś to dla mnie jeden z osobistych faworytów na tym krążku. Z
kolei Movement łączy w sobie elektronikę z garage rockiem w stylu The White Stripes.
Po raz kolejny największym atutem jest tu energia wykonywanej muzyki.
LCD Soundsystem nie ma zamiaru nic ugrzecznić i idą na całość.
Seems it could be simple
If I could just grow up
Never gonna get it now
Cause I'll never grow
But I'm never as tired as when I'm waking up...
Następny kawałek to Never As Tired As When I’m Waking Up.
Myślę, że nie muszę tłumaczyć jego tematyki - tytuł mówi wszystko.
Zapracowane śpiochy z całego świata, łączcie się! Warto tu wspomnieć o
nieprzypadkowym podobieństwie tego utworu do Dear Prudence od The Beatles - to bardzo miły hołd dla czwórki z Merseyside. Kolejny, On Repeat,
ma w sobie coś, za co pokochałem LCD Soundsystem - długie,
elektroniczne kompozycje, które mają prosty początek, a z każdą minutą
przeobrażają się w coś wielkiego. O wiele lepsze przykłady znajdują się w
drugiej części płyty, jednak nie mam temu utworowi nic do zarzucenia.
To także jeden z wielu dowodów, że James Murphy czuje się przy
mikrofonie jak ryba w wodzie.
Niestety, przyszedł czas na Thrills
- dla mnie zdecydowanie najgorszy utwór na całej płycie. O wiele
bardziej od "elektroniczny" pasuje mi tu "elektryczny" i to do bólu. Thrills
nie dodaje żadnej wartości muzycznej, jest nudne i trochę męczy, pomimo
że trwa stosunkowo krótko. Na całe szczęście, moje największe
rozczarowanie zostaje od razu wynagrodzone przez...
Bare in mind, we all fall behind, from time to time
... Disco Infiltrator!
Cóż to jest za hit! James Murphy nie jest tu już energiczny - on jest
po prostu dziki! Bit ogromnie uzależnia, mógłbym go puszczać po trzy
razy i dalej by mi się nie znudził. Pierwsza płyta kończy się na Great Release
- tytuł brzmi lepiej niż sam utwór. Niby nie drażni, ale nie jest to
nic specjalnego. Dla mnie jest to bardziej przejście z jednego krążka na
drugi, czas oczekiwania na jeszcze więcej dobrego... i tutaj muszę
wtrącić, że istnieją dwie wersje debiutu. Jedna z nich jest
jednopłytowa, natomiast inna zawiera całą resztę singli na drugim
krążku. W praktyce album ten zostaje wydłużony o dodatkową godzinę.
Brzmi trochę groźnie, zważywszy na to, że za nami prawie 50 minut, ale
wręcz nie potrafię uznać edycji jednopłytowej. Z taką najczęściej
spotykam się w sklepach, ma ona czarną okładkę. To tak jakby zadowolić
się pierwszą częścią Kill Bill i nie obejrzeć drugiej. Co więcej, bez
drugiej płyty moja ocena na pewno byłaby niższa.
I'm losing my edge to the kids from France and from London
But I was there
I was there in 1968
I was there at the first Can show in Cologne
I'm losing my edge
I'm losing my edge to the kids whose footsteps I hear when they get on the decks
I'm losing my edge to the Internet seekers who can tell me every member of every good group from 1962 to 1978
But I was there
I was there in 1968
I was there at the first Can show in Cologne
I'm losing my edge
I'm losing my edge to the kids whose footsteps I hear when they get on the decks
I'm losing my edge to the Internet seekers who can tell me every member of every good group from 1962 to 1978
Oto mój pierwszy dowód: Losing My Edge. Nie skłamię, jeśli powiem, że to ścisła czołówka z wszystkich utworów, które znam. W przeciwieństwie do reszty albumu, Losing My Edge
jest bogaty lirycznie. To nie jest nawet śpiew, to po prostu monolog
Jamesa Murphy’ego, jego stanowisko wobec muzycznego świata, młodych
producentów i DJ’ów oraz słuchaczy. Wybór tego kawałka na pierwszego
singla był odważnym krokiem, ale bardzo się to opłaciło.
But I'm losing my edge to better-looking people
With better ideas and more talent
And they're actually really, really nice
With better ideas and more talent
And they're actually really, really nice
O czym jest Losing My Edge?
Między innymi o tym, że James Murphy był hipsterem, zanim stało się to
modne. Zgadzam się z opinią, że jest to kawałek o... użytkownikach
RateYourMusic. Jeżeli odwiedzasz tę stronę regularnie od co najmniej
trzech miesięcy, prawdopodobnie jesteś już muzycznym nerdem i nie ma dla
ciebie ratunku! Gdyby James Murphy miał tu konto, prawdopodobnie
przekonywałby wszystkich o wyższości Talking Heads nad chociażby R.E.M. Lubimy mówić o tym, czego to my nie słuchaliśmy, czego to my nie znamy, wymieniamy wszystkie pozycje, których oczekujemy.
I hear you're buying a synthesizer and an arpeggiator and are throwing your computer out the window because you want to make something real. You want to make a Yaz record
I hear that you and your band have sold your guitars and bought turntables
I hear that you and your band have sold your turntables and bought guitars
I hear everybody that you know is more relevant than everybody that I know
But have you seen my records?
Losing My Edge to też morze inspiracji. Samo brzmienie stylizowane jest na wzór utworu Change od Killing Joke
- jeden z wielu zespołów, z których wiele czerpał Murphy. Tekst
wypełniony jest po brzegi takimi artystami. W kulminacyjnym momencie
jest to wręcz dynamiczna wyliczanka. Mimowolnie uśmiecham się, gdy
słyszę w sposób, w jaki wymawiane są te nazwy i pseudonimy (GIL! SCOTT! HERON!).
Murphy śmieje się w sposób szyderczy ze swojej młodszej konkurencji
(choć jednocześnie ich podziwia), ze słuchaczy, ale również śmieje się z
siebie. To jedne z najszybszych ośmiu minut w moim życiu!
And nobody's falling in love
Everybody here needs a shove
And Nobody's getting any touch
Everybody thinks that it means too much
And nobody's coming undone
Everybody here's afraid of fun
And nobody's getting any play
It's the saddest night out in the U.S.A.
Everybody here needs a shove
And Nobody's getting any touch
Everybody thinks that it means too much
And nobody's coming undone
Everybody here's afraid of fun
And nobody's getting any play
It's the saddest night out in the U.S.A.
Nie ma nawet czasu na odpoczynek, ponieważ wchodzi mój kolejny faworyt - Beat Connection. Powtarza się sytuacja z On Repeat
- bit potrzebuje dużo czasu, aby się rozkręcić. Instrumental na
początku jest całkiem długi, ale zdecydowanie warto dać mu szansę. Punkt
kulminacyjny tego utworu to czysta perfekcja. Druga płyta albumu
zawiera więcej długich kompozycji, ale na tym polega cały urok tej
grupy, przynajmniej dla mnie. Jak na złość, kolejne dwie, Give It Up i Tired,
nie przekraczają nawet czterech minut. Pierwszy kawałek jest bardzo
żwawy, brzmi spontanicznie (jęk Murphy’ego po pierwszym refrenie =
zawsze się śmieję!), drugi natomiast jest kolejnym zbliżeniem do garage
rocka, nawet bardziej eksperymentalnym niż Movement. Tired
nie jest dla mnie niczym specjalnym - to kolejny przerywnik, tylko że
bardziej intensywny. W każdym razie to nic, za co uwielbiam LCD
Soundsystem.
Everybody keeps on talking about it nobody's getting it done
I'm tired, tired, tired now of listening, listening knowing that the ship's gotta run
I'm tired, tired, tired now of listening, listening knowing that the ship's gotta run
Końcówka albumu nie traci na wspomnianej intensywności. Ostatnie trzy utwory trwają łącznie aż pół godziny. Pierwsza część Yeah (Crass Version)
szybko wpadła mi w ucho - każdy nauczy się refrenu w trzy sekundy,
jestem tego pewien. Mam również słabość do tej linii basowej, kolejny
silnie uzależniający element. W miarę upływu minut robi się coraz
bardziej skomplikowanie, coraz bardziej ostro. Nie przekonałem się od
razu do drugiej części i nie dziwię się osobom, które dalej nie potrafią
tego zrobić - jeśli nie znosicie elektroniki, nawet nie próbujcie! To
jak przechodzenie do innej rzeczywistości, z turbulencjami i innymi
efektami specjalnymi. Specjalnie dla tych, którzy zmęczyli się tą
wersją, następny w kolejce jest Yeah (Pretentious Version) - wbrew nazwie, jest to bardziej wyluzowana, trochę spokojniejsza wersja. Na sam koniec, na kompletne rozluźnienie przybywa Yr City's a Sucker (Full Version) - kolejny przejaw poczucia humoru ze strony Murphy’ego i spółki. Debiut zakończony.
Pierwsza
płyta LCD Soundsystem jest bardzo mocną pozycją, ważną dla swojego
gatunku. Nie jest łatwo wejść w nią od razu, ze względu na wiele długich
utworów oraz często złożonych instrumentali. Zdarzają się jej momenty
słabości, ale taka jest cena eksperymentowania przy próbach dostania się
na rynek muzyczny. Całość prezentuje się bardzo rozrywkowo i tanecznie.
James Murphy śpiewa, wyje, krzyczy, czasem po prostu mówi, ale
wszystkie te niewielkie niedoskonałości zachęcają, aby się do niego
przyłączyć. Najważniejsze jest dla mnie to, że debiut przetarł muzyczne
szlaki i utorował drogę Sound of Silver... ale to zupełnie inna historia, która czeka na kolejną okazję!
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz