banner 03

czwartek, 25 lutego 2016

Recenzja: Kendrick Lamar - To Pimp a Butterfly








Every nigger is a star...


Marzec 2015 roku - co robiliście, kiedy Kendrick Lamar wydawał swój trzeci studyjny album? Jak już kilka razy wspominałem, mam dobrą pamięć do moich pierwszych odsłuchów, ale w tym przypadku moje wspomnienia są wyjątkowo szczegółowe. Nie zrobiłem tego podczas nocnej przejażdżki, podziwiania pięknego krajobrazu, przebiegnięcia „życiówki” na dystansie 15 km albo dokonywania jakiejś niebywałej rzeczy. Po raz pierwszy posłuchałem najnowszego materiału od K Dota układając drewno na podwórku... i nawet nieźle się złożyło. W końcu treść To Pimp a Butterfly również ma w sobie coś z układania.

Początki wzbudzały w fanach lekki niepokój. Pierwszy singiel, i, spotkał się z raczej mieszanymi recenzjami. Lekki i przyjemny instrumental, dziwny głos Kendricka (jakby to miało miejsce po raz pierwszy...) i równie odmienny taniec - wszystko to doprowadziło do głosów krytyki, że jest to ucieczka w pop, że raper z Compton gubi swój wizerunek, że się sprzedał i tak dalej. Moja opinia wcale ku temu nie zmierzała - w i poczułem ducha OutKast, tego z najlepszych czasów, oraz ciekawą interpretację sampla od The Isley Brothers. Nie powiem, żebym uznawał go wtedy za sztos pokroju ADHD czy Swimming Pool, ale to wystarczyło, by wzbudzić moją ciekawość co do pomysłu na nową płytę. Narzekanie trwało dalej, niektórzy zdążyli już stracić zainteresowanie nowym krążkiem... i nagle Kendrick wypuścił The Blacker The Berry. Scena się zatrzęsła, ale o tym nieco później.

Wystarczy krótki rzut oka na okładkę krążka, aby wywnioskować, że sama w sobie stanowi odważne stanowisko. Czarnoskórzy świętują przed Białym Domem, prawdopodobnie dostali się do niego niekoniecznie przez demokratyczne wybory. Cztery dekady wcześniej Gil Scott-Heron przepowiadał Ameryce rewolucję, której myśl mroziła krew w żyłach osobom nadal dumnie wygłaszającym dominację WASPów w USA. Okładka To Pimp a Butterfly sugeruje, że rewolucja trwa. Przyjrzyjmy się jednak okładce - jaka jest to rewolucja? Na pewno nieco odbiega od koszmarów Ku Klux Klanu. Na uwagę zasługuje szczegół, że żadna z postaci na zdjęciu nie ma w ręku broni, choć sposób zaprezentowania jedynej białej postaci wskazuje, że została ona pokonana. To rewolucja, której wynikiem ma być moralne zwycięstwo bez drastycznych środków, co stanowi również kolejny krok, aby odejść od hip hopowych stereotypów, w wykonaniu rapera wychowanego w Compton - kolebce gangsta rapu. Ale właśnie, kim jest ten pokonany mężczyzna? Czy młotek w jego prawej ręce oznacza, że to sędzia? Czy jest to może Wujek Sam? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, co nie zmienia faktu, że ta scena doskonale idzie w parze z pierwszym utworem - Wesley's Theory.

Kendrick zadbał, aby jego wejście do Białego Domu było huczne, i stworzył na tę okazję supergrupę - do gospodarza dołączają Flying Lotus na bicie, Thundercat na basie oraz prawdziwa legenda czarnej muzyki. To niesamowite, że ten sam George Clinton dograł się przecież 20 lat temu na All Eyez On Me - jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci funku nadal wspiera młodszych artystów. Przy okazji, Wesley's Theory ma wybitnie gorące funkowe brzmienie i tu FlyLo zaskoczył mnie bardzo pozytywnie, bo nie znałem go z tej strony. To uderzenie basu po pierwszym „at first I did love you” podpowiedziało mi, że nie będę miał do czynienia z czymś przeciętnym. Nagranie g-funkowej płyty w drugiej dekadzie XXI wieku nie jest najmądrzejszym pomysłem, ale K Dot nie odcina się wcale od korzeni - w Wesley's Theory czuć tę atmosferę singli Death Row Records z najlepszych lat, ale to nie jedyny ukłon w stronę złotej ery Zachodu.

Jeśli zgodzimy się, że pierwszy numer to banger, to jak nazwać King Kunta? Potrzebowałem kilku podejść, aby w pełni docenić ten kawałek, który wyciekł przed premierą krążka. Oparty na basie i pełen braggadacio, King Kunta jest znakomitą pozycją na lato, jego rytm rozprzestrzenia się szybciej od infekcji, a wszystko kończy porządny riff oraz zapadające w pamięci słowa: „we want the funk!” - tak jakby czytali w moich myślach. To Pimp a Butterfly nie jest zbieraniną utworów nagranych luźno i niezależnie od siebie, jak to często w hip hopie bywa. Dopiero w połowie pierwszego odsłuchu zacząłem podejrzewać, że jest to koncept album. W krótkim outro dołączonym do King Kunta po raz pierwszy możemy usłyszeć Kendricka wypowiadającego pewną kwestię. Sprawa powraca co jakiś czas, z tym że słów jest coraz więcej i więcej - okazuje się, że jest to pewnego rodzaju wiersz. Te kilkanaście zdań staje się główną osią albumu, większość numerów jest ściśle powiązana z poszczególnymi wersami. Całość rozwija się i prowadzi do czegoś, na co w życiu bym nie wpadł.

Kto by pomyślał, że bezpośrednim odbiorcą tych słów jest 2Pac? To trochę jakbym zdradzał teraz zakończenie ledwo rozpoczętej książki, ale nie mogę się powstrzymać, by skomentować ten zabieg. Oczywiście, część słuchaczy odebrało to z uśmiechem politowania, z uczuciem żenady, taniej sztuczki, ale dla mnie to spojrzenie na treść płyty z interesującej perspektywy. Nieśmiało podnoszę rękę i przyznaję się bez bicia - nie rozpoznałem głosu Shakura w trakcie swojego pierwszego odsłuchu. Myślałem, że Kendrick rozmawia ze swoim ojcem, i nie było w tym nic niepoprawnego - ta „rozmowa” właśnie tak przebiegała. K Dot wykorzystuje fikcyjną okazję na spotkanie ze swoim idolem, aby opowiedzieć mu o swoim życiu, a trzeba przyznać, że jest tego sporo.

To Pimp a Butterfly wyróżnia wielowątkowość, gdzie poszczególne tematy często na siebie nachodzą. Wśród 16 utworów znajdują się zarówno radośniejsze etapy, jak i te smutniejsze, choć wydaje mi się, że to druga połowa krążka ma w sobie nieco więcej mroku, mimo że nie ma na niej najbardziej przygnębiającego numeru. Stali słuchacze Kendricka poznali go wcześniej, że lubi manipulować swoim głosem, ale wydaje mi się, że na trzeciej płycie przeszedł sam siebie. Różne oblicza reprezentanta Compton mogą niektórych zniechęcić, ale warto dać im szansę, zwłaszcza że każde z nich ma swój określony cel. Lamar pokazuje nimi nastrój danego utworu - zarówno pewność siebie, poczucie humoru, radość, jak i zawahanie, naiwność czy też złość. Znalazłoby się na scenie kilku raperów, którzy mogą pozazdrościć mu różnorodnego flow.

Rapowy warsztat to dla mnie ogromna zaleta, ale na osobne pochwały zasługuje warstwa muzyczna. Mam słabość do żywych instrumentów w rapie, a na To Pimp a Butterfly odgrywają one ogromną rolę. Bardzo podoba mi się trend na powrót do korzeni, który został zapoczątkowany przez Black Messiah, i może błędem byłoby stwierdzić, że Kendrick podążył śladami D’Angelo, ale na pewno nagrał coś w podobnym duchu. Oprócz muzyków producenci także wykonali kawał dobrej roboty i warto tu wspomnieć, że nie są to starzy wyjadacze. K-dot pomimo dobrych relacji z Dr. Dre zaprosił do współpracy takich artystów jak Sounwave, Tae Beast, Rahki, Knxwledge, Boi-1da - stosunkowo młodych z najwyżej kilkuletnim stażem na scenie. Na pierwszy plan wybija się ten pierwszy, ponieważ wziął udział przy produkcji większości materiału i wywiązał się z tego wspaniale. Wcześniej nie kojarzyłem tej ksywki i znów pora na mój moment wstydu, bo okazuje się, że to Sounwave wyprodukował jeden z moich ulubionych bitów na poprzedniej płycie Lamara. Powierzenie mu tym razem większej roli to celne posunięcie. Ten sam człowiek odpowiedzialny jest za bit w spontanicznym wstępie do teledysku Alright, kiedy Kendrick znajduje się w samochodzie resztą Black Hippy.

To dopiero ironia - uważam, że wspominany teledysk to najlepsze wideo z wszystkich nakręconych do promocji płyty, ale sam kawałek znajduje się u mnie na szarym końcu kolejki. Nie sugeruję, że Alright to zły utwór, po prostu pomimo warstwy lirycznej na wysokim poziomie, cała reszta wypada blado w porównaniu z innymi numerami. Bit szybko się nudzi, choć po raz kolejny na plus zapisują się wstawki z instrumentami, a „mówiony” refren Pharella męczy, tak jakby zrobiono go bez pomysłu. Kolejnym „tylko” dobrym kawałkiem jest w moich oczach Institutionalized, chociaż nie można mu odmówić doborowego towarzystwa gości. Brakowało mi kolaboracji Kendricka ze Snoopem i właśnie ją otrzymałem, ale ten drugi wydaje się leniwy, co stało się już normą (a przecież jak chce, to potrafi - udowodnił na Compton). Najsłabsze numery na To Pimp a Butterfly i tak są dobre - co można powiedzieć o reszcie?

Jak można opisać For Free i For Sale? W trackliście podpisane są, jakby były zwykłymi skitami - nic bardziej mylnego. Każdy z nich ma swój urok i na ich przykładzie zdecydowanie można pokazać podział między wątkami poruszanymi przez Kendricka. For Free należy do utworów poruszających sprawy polityczne i społeczne, również relacje między czarnym artystą a przemysłem, który chce go wykorzystać do własnych celów. Z kolei For Sale odsłania bardziej osobistą stronę Lamara, jego przeżycia, dylematy i wewnętrzny konflikt. Oba utwory początkowo były przeze mnie niedoceniane. For Free ma w sobie atmosferę freestyle'u - Kendrick nawija pod prawdziwy jazzowy podkład i robi to momentami bardzo szybko, co przypomina mi Rigamortus. Jeśli ktoś nie potrafi przekonać się do takiej formy, ogromnie polecam humorystyczny teledysk - to coś więcej niż wojna damsko-męska. Wróćmy do For Sale, na który potrzebowałem jeszcze więcej czasu. Po pierwsze, ma on jeden z najprzyjemniejszych bitów na całym krążków i łatwo to na tyle, że łatwo go przeoczyć przez tę sielankową atmosferę. Po drugie, bardzo podoba mi się wprowadzenie Lucy, uosobienia tej złej strony hip hopu. Lucy jako Lucyfer była już w rapie używana i jestem wielkim fanem takiego zabiegu. Po raz kolejny jedynym aspektem, który może niektórych odpychać, jest głos Kendricka, ale trzeba zrozumieć kontekst, w tym przypadku podobny do Sympathy For The Devil.

Trzeci krążek K Dota ma w sobie tyle muzycznych inspiracji, że czasami odpływałem myślami do zupełnie innego muzycznego otoczenia. Przykładowo, podkład w These Walls brzmi jak wyjęty prosto z szanowanego przeze mnie Connected i nawet zacząłem szukać, czy może Nicolay maczał w tym palce. Przy okazji, bardzo lubię Bilala, ale cały show skradła Anna Wise - bezbłędne intro i chyba jej najlepszy występ, jaki miałem okazję jak dotąd usłyszeć. Kolejnym przykładem muzycznej inspiracji jest bit w Momma - moja początkowa reakcja była podobna do pierwszych słów tego numeru - „oh shit!” Wiem, że Knxwledge stara się naśladować Dillę, ale tu przeszedł samego siebie - zupełnie jakby Jay Dee wrócił do tego świata. Dobrze się przekonać, że Kendrick odnajduje się również w takim trueschoolowym środowisku, a za najlepszą zwrotkę uważam tę z wyliczanką, gdzie przekaz Kendricka jest prosty - „wiem, że nic nie wiem”. W jednym z wywiadów Barack Obama stwierdził, że jednym z jego ulubionych numerów jest How Much a Dollar Cost - kolejny należący do zaangażowanej społecznie części płyty. Nie wiem, czy zostało to potwierdzone, ale aż czuć sampel fortepianu z Pyramid Song. Do How Much a Dollar Cost nie wracam zbyt często, ale to wszystko przez smutną atmosferę, choć numer zakończony jest jasnym akcentem, gdzie udziela się słynny Ronald Isley. Miło jest wiedzieć, że legendy czarnej muzyki nadal dobrze się trzymają.

Wśród wielu analiz albumu natrafiłem kiedyś na jedną, która starała się pokazać, jak zbalansowany jest To Pimp a Butterfly. Do każdego utworu można dobrać kolejny, który przedstawia drugą stronę tej samej sprawy. Nie potrafię już odwzorować tego pomysłu, ale niektóre pary tworzą się wręcz naturalnie. Singiel i nabiera głębszego znaczenia, kiedy poznajemy u, będący jego zaprzeczeniem. To chyba pierwsza płyta, na której Kendrick tak otwarcie przyznaje się do depresji, której można się było już domyśleć z jednego utworu z serii The Heart czy Real z poprzedniej płyty. u zaprzecza wizerunkowi pewnego siebie, zarozumiałego i cwanego rapera wykreowanemu przez popkulturę - pierwsza zwrotka to agresywna strona i utrata panowania nad sobą, natomiast druga przedstawia zmęczenie oraz załamanie psychiczne dodatkowo napędzane przez problemy osobiste i alkohol. Można podejrzewać, że raper musiał przebyć długą drogę zanim był w stanie nagrać i. Albumowa wersja kawałka jest nagrana „na żywo”, wraz z chórkami, przez co wydaje się bardziej dynamiczna. Gdyby jednak wybór należał do mnie, znalazłbym miejsce dla singlowej wersji. Z jednej strony w albumowej wersji znajduje się monolog istotny dla przekazu całej płyty, ale z drugiej w singlowym wydaniu trzecia zwrotka zostaje zakończona pięknym katharsis. Dodatkowo w outro pojawiają się odgłosy klaksonów przywołujące motyw „life is a traffic jam”, o którym pisałem w recenzji Section.80 i zawiera w sobie przekaz bardzo ważny dla współczesnego świata - o miłości do siebie, która nie tyle oznacza bycie egocentrykiem, co szanowanie swojego zdrowia psychicznego.

Następna para korespondujących ze sobą utworów znajduje się na trackliście najbliżej jak się da i odnosi się do spraw rasowych. Complexion (A Zulu Love) to bardzo spokojny numer, który głosi, że kolor czy odcień skóry nie powinny mieć znaczenia w ocenie innych osób. Warto też go odnotować ze względu na jedyną pełną gościnną zwrotkę na To Pimp a Butterfly, która nie jest śpiewana. Tego zaszczytu dostąpiła Rapsody, której Kendrick dał się wykazać na osobnym bicie. To był chyba mój pierwszy kontakt z tą artystką i zrobiła na mnie spore wrażenie. Rapsody udowadnia, że kobiety w hip hopie nie powinny być traktowany jako coś nienaturalnego czy wręcz w kategoriach anomalii. Zrobiło się bardzo optymistycznie, ale szybko zderzamy się z bezpośrednim kontrastem z kolejnym numerem na płycie. To dobry moment, by wrócić do The Blacker The Berry - drugiego singla, który bardzo różni się też od i. Twardy bit, agresywny rap i tak oto ten sam Kendrick, który przed chwilą przekonywał na Complexion, że każdy kolor skóry jest równy, teraz wykrzykuje, że jest dumny z bycia czarnoskórym, że wkoło wciąż panuje nienawiść na tle rasowym, że Afroamerykanie są w tej walce poszkodowanymi. Ktoś mógłby pomyśleć, że The Blacker The Berry jest jak droga jednokierunkowa pełna obelg w stronę policji i białych rasistów, ale trzeba słuchać uważnie i do końca. K Dot jako przedstawiciel czarnoskórej społeczności sygnalizuje pierwszym wersem każdej zwrotki, że coś w tym stanowisku jest nie tak. Ujawnia to na samym końcu kawałka, kiedy przywołuje śmierć Trayvona Martina i odwraca sytuację o 180 stopni, co przypomina mi Commona i jego I Used To Love H.E.R. Przemoc rodzi przemoc i wojny gangów są również winne takim tragicznym sytuacjom - to przekaz, który wywołał burzę w środowiskach afroamerykańskich. Nigdy wcześniej nie słyszałem tak zdenerwowanego Kendricka. Raper skoncentrował się jak nigdy, aby przekazać jasne polityczne stanowisko w stylu Public Enemy.

W gatunku, który powstał ponad 30 lat temu, niemożliwym jest wynalezienie koła na nowo, ale K Dot dostosowuje najważniejsze cechy tej muzyki do własnych potrzeb, łączy ją z innymi gatunkami sprawia, że całość brzmi świeżo. To Pimp a Butterfly utrzymuje sie na poziomie, o jakim poprzedni „nowi królowie Zachodu” mogą jedynie pomarzyć. Sam artysta przyznał w jednym z wywiadów, że chciał, by właśnie tak brzmiał jego debiut, ale brakowało mu odwagi na wejście na scenę w ten sposób. Moim zdaniem nie ma w tym nic złego - postrzegam to jako zdrowy ewolucyjny proces. Z każdym kolejnym studyjnym albumem Kendrick powiększał spektrum tematów w swoich tekstach - na trzeciej płycie chodzi już o coś więcej niż Compton, raper zmierza ku rozważaniom na temat bardziej uniwersalnych spraw. Ekipa Dead End Hip Hop rozsławiła w Internecie teorię, że początkowo album miał nosić nazwę To Pimp a Caterpillar, co w jednej z kombinacji tworzy akronim odnoszący się do 2Paca. To odkrycie zostało potwierdzone przez samego Lamara i dodatkowo pokazuje, jaki był zamysł tej płyty. Raper z Los Angeles dobrze wie, że staje się idolem wielu młodych ludzi, tak jak kiedyś Shakur był idolem dla niego. Jest świadomy, że jego muzyka potrafi pociągnąć za nim tłumy, i chce to jak najlepiej wykorzystać. Mortal Man, ostatni utwór na płycie, to pytanie do fanów o ich lojalność, ale też ukryta prośba, by nie opuszczali go, kiedy przyjdą trudniejsze depresyjne chwile.

Oprócz wspaniałego krążka, jestem wdzięczny Kendrickowi za jeszcze jedną rzecz. Dzięki To Pimp a Butterfly zdecydowałem się sięgnąć po książkę To Kill a Mockingbird autorstwa Harper Lee, zbieżność tytułów oczywiście nie jest przypadkowa. Zarówno w przypadku książki, jak i tej płyty, powiedzieć, że byłem zadowolony z materiału, to stanowczo za mało. Moim zdaniem To Pimp a Butterfly ma ogromną szansę na osiągnięcie płyty kultowej, to jak dotąd największe osiągnięcie artysty z Compton. W połowie drugiej dekady XXI wieku taka mieszanka gatunków czarnej muzyki to coś stworzonego idealnie dla moich uszu. Najlepszy album z 2015 roku, jaki usłyszałem.





Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz