Lupe Fiasco to artysta, do którego
podchodzę z niemałym sentymentem. Nie chcę nikogo przekonywać, że
początek kariery Lupe’a zgrał się z moim początkiem poznawania muzyki
hip hopowej, ale na pewno był to okres, kiedy Lupe Fiasco's Food & Liquor
był promowany na każdym kroku. Miałem szczęście obserwować energiczne
wejście rapera z Chicago na mainstreamową scenę, kiedy zachwytom nie
było końca. Fala wznosząca, na której znajdował się Lupe, trwała przez
dwie pierwsze płyty, do których powracam w miarę często. Druga dekada
XXI wieku nie była dla rapera zbyt szczęśliwa - jego kłopoty z Atlantic
Records zniechęciły mnie na tyle, że do dziś nie przesłuchałem Lasers
- po prostu się boję. Pokonałem swoje uprzedzenia w przypadku kolejnego
krążka, sequela dla Food & Liquor, w końcu pod dumnym podtytułem
„The Great American Rap Album” miał kryć się powrót do korzeni.
Niestety, mój entuzjazm szybko został stłumiony. Pojawiło się pytanie:
czy Lupe wróci jeszcze kiedyś do formy? Około 11 miesięcy temu
internetowe zachwyty powróciły, wszystko dzięki tajemniczemu tytułowi -
Tetsuo & Youth.
Zachwyty, którym na początku nie mogłem uwierzyć. Wielu słuchaczy rozpływało się nad tym, jak to Lupe zjadł 2015 rok już w styczniu oraz postawił wysoko poprzeczkę Kanyemu oraz Kendrickowi. Czytałem wszystkie te opinie z dużym sceptycyzmem - nie dlatego, że nie wierzyłem w umiejętności reprezentanta Chicago. Starałem się być na bieżąco z jego poprzednimi singlami, ale nic do mnie nie przemawiało. Do tego grona należał jak dotąd jedyny singiel promujący tę płytę, Deliver. Wydany w listopadzie kawałek od razu przypomniał mi poziom poprzedniego krążka, co nie zapowiadało niczego niezwykłego. Bit wydaje się zbyt monotonny, po prostu dzieje się w nim za mało, abym mógł pomyśleć o jego obronie. Owszem, warstwa liryczna broni się sama, a metafora „Pizzaman” brzmiącego jak „Peace of men” jest całkiem przemyślana, co nie zmienia faktu, że Deliver nie znalazł u mnie zbyt dużo miłości - posłuchałem go raz i zostawiłem w spokoju. W Internecie jednak jedna pochwała goniła drugą. Ludzie, naprawdę? Postanowiłem przynajmniej sprawdzić, o co tyle hałasu, ale nie liczyłem na nic wielkiego.
Kilka zdań o konstrukcji albumu: Tetsuo & Youth długością przypomina nieco hip hopowe płyty z lat dziewięćdziesiątych. 78 minut to już kolos, przy którym z miejsca można zacząć się obawiać o jakieś wypełniacze. Trzeba jednak przyznać, że Lupe starannie dobrał utwory, aby stworzyć jasny koncept. Całość podzielona jest przez krótkie, około 90-sekundowe instrumentale, z czego każdy z nich reprezentuję jedną porę roku. Chronologicznie płyta zaczyna się latem, przechodzi przez jesień i zimę, a kończy na jesieni. W sieci pojawiła się też teoria, że kolejność powinno się odczytywać od końca, czyli numery należące do „zimy” tak naprawdę należą do „wiosny” itd. Mimo że w niektórych momentach to wszystko ma jakiś sens, wolę trzymać się standardowego ustawienia. Chwila szczerości - kiedy ktoś jest bardzo głodny, czy zastanawia się czy przed głównym posiłkiem będą jakieś przystawki? Czekałem od kilku lat na powrót Lupe’a do najwyższej i nie chciałem tego doświadczyć tego w środku płyty, chciałem tego tu i teraz.
Lupe Fiasco pominął małe przyjemności i od razu zaserwował mi Mural. Internet oszalał, genius.com prawie eksplodował od ilości adnotacji. Pomyślałem - jeśli nie teraz, to kiedy? Choć Mural zaczyna się dość niewinnie, po kilkunastu sekundach w powietrzu czuć atmosferę oczekiwania: zaraz coś się tu stanie. Taki motyw z pianinem w rapie często wydaje się nieco oklepany, ale kiedy gospodarz zaczyna rapować, to narzekanie powoli zaczyna tracić znaczenie. Po około dziesięciu wersach zerknąłem na tracklistę, ile będzie musiał wytrzymać... chwila moment, prawie 9 minut? Lupe, oszalałeś? Czy uda mu się mnie przekonać, żeby nie wyłączyć tego po 4 minutach? Utwór się skończył... i muszę teraz przyznać, że istnieją w muzyce numery zasługujące na osobną recenzję i Mural jest jednym z nich. Zero chórków, refrenów, skitów czy innych przerw - jedna jedyna gigantyczna zwrotka. Lupe obrazuje swoją wspinaczkę na liryczny Mount Everest - wspinaczkę, która kończy się sukcesem, choć bardziej naturalnym skojarzeniem jest malowanie ogromnego obrazu, składającego się z wielu mniejszych elementów, scen i portretów. Czasem raperów chwali się, że „zamordowali” bit swoimi zabójczymi linijkami. Jeśli trzymać się tej terminologii, w tym wypadku raper dokonał szybkiej egzekucji, zadał kilka kolejnych ran dla pewności, po czym doszczętnie wszystko spalił. Tak, Mural to pokaz lirycznej siły - wiedziałem, że Lupe ją ma, ale nie spodziewałem się aż takiej bomby. Utwór ten jest doskonałym kontrargumentem dla tezy, że w obecnym hip hopie nie ma już miejsca na głębię - z każdym wersem zanurzamy się coraz głębiej, a końca nie widać. Ilość odniesień, metafor, dwuznaczności i gierek słownych sprawia, że nie da się go przesłuchać tylko raz. Boję się napisać o którymkolwiek z tych zabiegów, bo skończyłoby się to na wymienieniu prawie wszystkich. Nie ma wątpliwości, kto tu jest gospodarzem, kto rozdaje karty i ustala wszystkie zasady. Zapewne musi jeszcze upłynąć trochę czasu, ale wydaje mi się, że Mural to magnum opus Lupe’a, a jest to człowiek, który ma na koncie wiele rewelacyjnych numerów. Jeżeli jeszcze kogoś nie przekonałem, dopowiem tylko, że przez drugi kawałek nie mogłem przesłuchać reszty Tetsuo & Youth - męczyłem „replay”, nie licząc się ze zdrowiem. Jak dla mnie jeden z najlepszych utworów obecnej dekady i nie dbam o to, że jesteśmy dopiero na półmetku.
W końcu udało mi się pójść dalej. Jeśli przyjmiemy podział płyty na części „Summer”, „Autumn” oraz „Winter”, dla mnie najmocniejsza jest ta pierwsza, choć może jest tak dzięki temu, że posiada tylko trzy numery. Drugi po Muralu, Blur My Hands, również mnie zachwycił, ale z innego powodu. Jestem zaskoczony, że nie został wypuszczony jako singiel, gdyż bardzo łatwo wpada w ucho wraz z energicznym refrenem autorstwa... No właśnie, Guy Sebastian - piosenkarz, o którym dowiedziałem się przy okazji odsłuchu Food & Liquor II i wcale nie wspominałem go dobrze. Na Blur My Hands udowadnia, że jego obecność wcale nie musi oznaczać taniego pseudoemocjonalnego smuta, bardzo dobrze uzupełniając Lupe’a, który w całkiem grzeczny i typowy dla siebie sposób rozprawia się ze swoimi hejterami. Dopiero w kolejnym utworze dostrzegłem coś, do czego mogę się na serio przyczepić. Nie mam nic do brzmienia banjo, wcale nim nie pogardzę, ale solówka właśnie na tym instrumencie na początku i końcu Dots & Lines wydaje się zupełnie wyjęta z kontekstu i nie na miejscu. Minął rok, a ja do dziś nie rozumiem, czemu to miało służyć. Poza tym jednym elementem bit jest spokojny, ale jednocześnie tworzy bardzo ciekawą atmosferę. Lirycznie także jest interesująco - Lupe odgryza się swojej wytwórni za trudną przeszłość, a wszystko to ubiera w metaforę terminologii matematycznej i fizycznej. Trudno to dobrze wytłumaczyć - lepiej posłuchać samemu!
Wspomniałem już o dziwnym banjo, nie mogę więc zapomnieć o numerze, który wydawał mi się najbardziej nie na miejscu na Tetsuo & Youth. Dostałem lekcje w przypadku Muralu i zerknąłem na całą tracklistę - moją uwagę przykuł Chopper. Nie dość, że trwa prawie 10 minut, to wszystkie featuringi nie zmieściły mi się na wyświetlaczu. Trapowy banger to ostatnia rzecz, jakiej mogłem się spodziewać na płycie Lupe’a Fiasco... a jednak. Chopper brzmi jak wyjęty prosto ze zbiorów Cash Money, typowy dla mixtape’ów posse cut. Chaotyczny bit łatwo jest znienawidzić, zwłaszcza jeśli ktoś oczekiwał od tego krążka czystego trueschoolu. Na początku kręciłem głową, ale po drugim czy trzecim odsłuchu szybko zmieniłem swoje nastawienie. W tym chaosie dzieje się zbyt dużo, żeby go zlekceważyć - sześciu gości z nienagannym braggadacio. Uderzenie basu w pierwszym wersie tuż po tym, kiedy wszedł Billy Blue, zaliczam do jednego z moich ulubionych muzycznych momentów w 2015 roku i nie sądziłem, że to kiedyś przyznam. Gościnni MC zaimponowali mi mniej lub bardziej (miło znów usłyszeć Trae), ale zastanawiałem się, jak wypadnie gospodarz. Lupe rozwiał moje wszelkie wątpliwości: naprawdę dobrze wpasował się do stylu, rzucając przy tym garścią gorących linijek.
Skoro poszło mi jakoś z dwoma kolosami Tetsuo & Youth, przejdę od razu do tego trzeciego. Prisoner 1 & 2 otwiera jesienną sekcję krążka i oparty jest na ciekawym pomyśle. Zwrotki pierwszego „więźnia” ujęte są bardziej dosłownie, natomiast ten drugi reprezentuje gnębicieli, uwięzionych w swoich wadach. Całość jest na tyle złożona, że lepiej zapoznać się z nią samemu. Teraz mogę trochę ponarzekać. Bit w pierwszej części... litości, z wszystkich dostępnych źródeł na świecie zdecydowano się akurat na muzykę używaną na potrzeby Apple’a? Nie potrafię nie traktować tego jako komiczne, choć staram się skupić na tekście. Na szczęście druga część rekompensuje mi to zażenowanie. Jest twardo, jest agresywnie, subiektywnie lepszy refren (gra słów „on guard” = „en garde”, coś pięknego) i wszystkie elementy lepiej współgrają z pierwotnym pomysłem - nie ma miejsca na żadne żarty. Wśród pochwał dotyczących Tetsuo & Youth zdecydowanie za rzadko pojawia się Body Of Work. Rewelacyjny pod względem produkcji numer wyróżnia się niezwykle przyjemnym refrenem, gospodarz po raz kolejny jest w formie, a wszystko zwieńczone jest pięknym saksofonowym outro z fajerwerkami w tle. Trzeba przyznać, że pod koniec drugiej części albumu robi się bardzo popowo. Spora w tym zasługa Nikki Jean, znanej już ze współpracy z Lupe’em od czasów Lupe Fiasco's The Cool. Usłyszałem w życiu kilka refrenów Nikki, ale ten z miłosnego Little Death od razu wskoczył na sam szczyt mojej listy. Atmosfera jest leniwa, ale jednocześnie przesympatyczna, a reprezentant Chicago wcale nie wypada obciachowo , co wcale nie jest normą w rapowych romansidłach. No Scratches wypada Little Death jak jego ubogi krewny - ma w sobie nieco uroku, ale nie porwał mnie na tyle, abym poświęcił mu dużo słów.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pod koniec Tetsuo & Youth traci trochę swojej świeżości, ale często tak się zdarza w przypadku tak długich hip hopowych płyt. Utworów Madonna (And Other Mothers In The Hood) oraz Adoration Of The Magi nie cenię sobie zbyt wysoko, z drugiej strony mają swoje momenty jak np. refren drugiego z odniesieniami do znanych płyt z dziećmi na okładce. Bardzo uradował mnie fakt, że Lupe Fiasco na samym finiszu postawił na kolejny diament. They.Resurrect.Over.New. tytułem nawiązuje do słynnego sampla użytego na poprzedniej płycie rapera z Chicago, co wywołało burzę w środowisku, ale nie będę się teraz w to mieszał. Do T.R.O.N. najbardziej przyciąga mnie jego przebojowa atmosfera, bardzo żwawe tempo oraz ciekawa otoczka gier wideo. Dodatkowo nie spodziewałem się, że jako gość wystąpi Ab-Soul. Reprezentant Black Hippy zawsze kojarzył mi się z porządnymi gościnnymi zwrotkami i tutaj również mnie nie zawiódł i przymykam nawet oko na podpięcie się pod hashtagową modę w rapie, którą nie do końca rozumiem, ale tutaj można ją podpiąć do elektronicznego motywu utworu. Po pompatycznej końcówce całość zamyka krótki instrumental zwiastujący wiosnę.
Czy Lupe wrócił tym krążkiem do formy? Moim zdaniem to mu się udało. Byłem nieco zawiedziony materiałem Food & Liquor II, ale do Tetsuo & Youth powracam bardzo często. Ośmielę się nazwać ten album najbardziej ambitnym w karierze rapera, pod tym względem przebija nawet jego debiut, choć w ostatecznym rachunku moją ulubioną płytą Lupe’a jest jednak Food & Liquor. Tetsuo & Youth ma w sobie wiele ciekawych pomysłów, posse-cut, kawałek dla hejterów, kilka tracków koncepcyjnych, a na samym szczycie rozbłyska Mural - prawdziwe arcydzieło, które powinno zostać choć raz przesłuchane przez każdego znawcę gatunku. Dziś po upływie roku od premiery płyta przypomina, że raper z Chicago nadal potrafi nagrywać materiał na wysokim poziomie, oraz że rok 2015 był dla muzyki bardzo udany.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz