Moja fascynacja neo-soulem prawdopodobnie
wzięła się z tego, że praktycznie każdy artysta tego gatunku ma silne
powiązania z muzyką hip hopową lat dziewięćdziesiątych. Czasem sami MC
nie wystarczali, a wtedy pojawiali się oni - piosenkarze i piosenkarki
znacznie ubarwiający swoimi głosami największe hity. Z pewnością nie
skłamię, jeśli stwierdzę, że moje największe zainteresowanie tym nurtem
wzbudziła diva wybijająca się swoim wizerunkiem ponad całą resztę. Na
początku kariery Erykah promuje Baduizm i widocznie przekonała do niego
wiele osób.
Istnieją dwa źródła, dzięki którym mogłem poznać Miss Badu. Najprawdopodobniej natknąłem się na nią słuchając nałogowo The Roots, w tym klasyczny już You Got Me. Drugą możliwością był duet OutKast, choć ta faza zaczęła mi się trochę później. W każdym razie czułem, że muszę posłuchać jej solowych dokonań. Choć Erykah zawsze kręciła się gdzieś blisko, usłyszałem za mało, żeby wiedzieć, czego dokładnie się spodziewać po jej debiucie. Jej sylwetkę na okładce skojarzyłem z Kleopatrą i nie potrafię się tego pozbyć. Nie powiedziałbym, że jest mi z tym źle...
We wstępie nazwałem Badu divą, ale jak mogła nią być w 1997 roku, kiedy dopiero przebijała się do mainstreamu? Sława jeszcze jest przed wokalistką, ale na nagraniach zachowuje się tak jakby była z nią już bardzo dobrze obeznana. Być może to jeden z czynników, dzięki którym dziś ma wielu wielbicieli? Bardzo możliwe, choć teoretycznie jeden aspekt gryzie się z tym image’em. Atmosfera Baduizm daleka jest od ogromnych sal koncertowych, błysku fleszy, patosu i sławy. Wydaje się, że słyszane melodie rozbrzmiewają w małym lokalu, kameralnym miejscu, gdzie można dobrze się najeść, zrelaksować i porozmawiać. Wieczorna pora oznacza występ zespołu na scenie, który swoim brzmieniem nadaje nastrój i spowalnia czas. W samym centrum stoi głos Eryki i brzmi on wspaniale nawet w trakcie rozgrzewki w postaci Rimshot.
Intro i outro krążka tworzą klamrę kompozycyjną - to identyczna melodia sugerująca, że mamy do czynienia z występem na żywo. Na pierwszy rzut oka na zwykłą grę pomiędzy Badu a perkusją, ale pod spodem znajduje się seksualny podtekst. Seksualność to bardzo ważna cecha w twórczości Eryki i artystka doskonale wie, jak ją wykorzystać. Z drugiej strony to stwierdzenie może być dla niektórych mylące - nie ma to nic wspólnego z wulgarnością, wręcz przeciwnie. Erykah przyciąga swoją delikatnością oraz umiejętnym operowaniem głosem, jej wokal prezentuje bogatą gamę kolorów. Naturalność jest niewątpliwym atutem wokalistki, która potrafi nadać kompozycjom magiczną atmosferę. Sporą rolę odgrywa tu też niezwykła synteza śpiewu z żywymi instrumentami. W pewnych miejscach daje się odczuć samplowaną produkcję albo chociaż inspirację innymi melodiami, ale wykonano ją bardzo subtelnie, by nie zaburzała harmonii krążka.
Podobnie jak prawie każdy neo-soulowy artysta, Badu wywodzi się ze środowiska hip hopowego, dlatego łatwo zgadnąć, czym zainspirowana jej debiutancka płyta - oczywiście innymi gatunkami czarnej muzyki. Pomijam oczywiste soulowe korzenie, ale znajdziemy tu też ślady funku, jak na przykład we wstępie do Next Lifetime, Drama, a zwłaszcza w Certainly (Flipped It), gdzie słychać bezpośrednie zapożyczenie z Summer Madness grupy Kool & The Gang. Przy okazji, Certainly zawiera dwie wersje - słowa obu są identyczne, ale jednak z każdej płynie nieco inne przesłanie. Podstawowa wersja to bardzo jazzowa kompozycja, gdzie Erykah wyraża swoje zakłopotanie, ze względu na miłość drugiej osoby. Na pierwszy plan wychodzi urocza ścieżka basowa, fortepian w refrenie, ale prawdziwą wisienką na torcie jest czyste przedłużenie nuty w wykonaniu artystki - trwa to prawie 10 sekund, włosy stają dęba. Z kolei funkowa wersja Flipped It jest zdecydowanie bardziej pewna siebie, wywołuje wrażenie oskarżenia w stronę wspomnianej drugiej osoby. Ktoś mógł zarzucić artystce brak zdecydowania, ale osobiście bardzo cieszę się z tego, że obie znalazły się na krążku - wcale nie wpływa to negatywnie na odbiór albumu.
Za każdym razem, kiedy odsłuchuję Baduizm, nie mogę pozbyć się wrażenia, że atmosfera w studio przy sesjach nagraniowych była wyśmienita, niech dowodem będzie skit Afro, który zawsze wywołuje we mnie uśmiech, choć nie ma w nim zbyt wysublimowanego żartu. Moim stałym fragmentem gry jest ocenianie stopnia spójności albumu. W przypadku debiutu Badu całość jest tak równa, że wyszczególnianie poszczególnych numerów to dla mnie niewdzięczne zadanie i robię to z lekką niechęcią. Jako wielki fan The Roots muszę docenić wkład ekipy z Filadelfii w utwory Otherside Of The Game oraz Sometimes... - nieprzypadkowo jedne z moich ulubionych w tym wydaniu. Ten pierwszy ma senny klimat, ale jednocześnie jest nieco smutny, natomiast drugi spowolni każdy zegarek, przepełniony jest melancholią i tęsknotą, a refren to prawdziwa rewelacja. 4 Leaf Clover reprezentuje kolejny czarny gatunek, którym jest R&B, i muszę tu dodatkowo wspomnieć o jednej z cech charakterystycznych Eryki, która objawia się właśnie tutaj. Wokalistka wprowadza wrażenie własnej improwizacji na uprzednio zmontowanej ścieżce z chórkami - kolejny ukłon w stronę nagrań na żywo. Podobnie stało się w przypadku Appletree, gdzie artystka doskonale bawi się głosem, robiąc to bardzo energicznie.
Jak dotąd pomijałem wspominanie hitu On & On, ale co można napisać o singlu, o którym napisano już wszystko? To prawdziwy geniusz, a głos Eryki stanowi najważniejszy instrument w całej kompozycji - to dało jej zasłużoną sławę. Idąc dalej, przyznaję, że No Love nie jest moim faworytem na Baduizm, ale muzycznie prezentuje elementy hip hopowe i jest to warte zauważenia - Erykah wcale nie zamierza z nich rezygnować, a to był tylko pierwszy z jej wielu eksperymentów w karierze. Ten hip hopowy dotyk stanie się jeszcze ważniejszy w kolejnych projektach wokalistki.
Baduizm uważam za najspokojniejszą z wszystkich płyt Eryki, jednocześnie jest ona moją ulubioną. Artystka potrafi poruszyć zmysły swoim charakterystycznym głosem, a przy tym zachowuje swoją barwną osobowość. Badu wie, jak wykorzystać subtelną seksualność przy prezentacji kobiecego świata pełnego rozterek, ale również piękna. Najczęściej wracam do tego krążka, kiedy uznaję, że pora na pewną formę muzycznej terapii, aby wyleczyć zszargane nerwy i sprawić sobie pozytywne zakończenie dnia. Jest co prawda coś, czego mi brakuje, ale nie bądźmy może tacy drobiazgowi. Debiut Eryki Badu to świetny album, ale na początku miałem obawy, że jej kolejne krążki będą niemal identyczne, a moim zdaniem jest to magia, której nie powinno się powtarzać. Na szczęście Miss Badu pomyślała chyba podobnie, ale to już nie temat na dziś...
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz