Na trop twórczości Stevena Ellisona, znanego przede wszystkim jako
Flying Lotus, naprowadził mnie J Dilla. Zainteresowałem się interpretacjami
uwielbianego przeze mnie Fall In Love i FlyLo pokazał się jako jedna z
pierwszych propozycji. Odniosłem mylne wrażenie, że napotkałem artystę
podobnego do Jay Dee - owszem, w obu przypadkach ramy gatunkowe są podobne,
mamy tu do czynienia z beatmakerami znanymi w środowisku hip hopowym, ale na
tym podobieństwa się kończą. Muzyka Stevena to zupełnie inny świat, którego
tworzenie rozpoczęło się w 1983.
Debiut producenta z Los Angeles zdominowany jest przez instrumentale i
choć czuć w nich wspomniane zacięcie hip hopowe, z łatwością można
podporządkować to brzmienie do muzyki elektronicznej - bity są dynamiczne i
intensywne, co może niektórym może kojarzyć się tylko pozytywnie. Przyznam
jednak, że taka formuła potrafi mnie dość szybko zmęczyć, co może wynikać z
mojego braku doświadczenia w gatunku jakim jest wonky, ale mój problem pojawia
się zwłaszcza w przypadku tego krążka. Nie będę ukrywał, że to, co najlepsze,
znajduje się na samym początku. Tytułowy 1983 to prawdziwy kosmos, albo
raczej... gra wideo. Choć tytuł albumu i utworu rzekomo odnosi się do roku
urodzenia FlyLo, jestem fanem internetowej teorii, według której tytułowy
kawałek odzwierciedla początkowy poziom znanego na całym świecie pierwszego
Mario Bros. Przekonały mnie dowody mające potwierdzać ten koncept - po
pierwsze, 1983 to także rok wydania pierwszej odsłony przygód słynnego
hydraulika. Po drugie, konstrukcja i warstwa muzyczna utworu może przywoływać
silne skojarzenia z cyberświatem. Tajemniczy początek 1983 utożsamiam z
uruchamianiem konsoli, po czym włącza się pierwszy poziom reprezentowany przez
kolorową, żwawą muzykę elektroniczną wyjętą prosto z Japonii. Mimo swojej
powtarzalności ten bit zadziwia oraz fascynuje mnie przy każdym kolejnym
odsłuchu. Jedyną różnorodnością tej części jest w zasadzie tylko nakładanie się
dwóch melodii, ale i tak potrafi to wciągnąć. Skończmy wątek konsolowej teorii
- w ostatniej minucie dochodzi do zmiany bitu na bardziej przytłumiony. Po raz
kolejny mam skojarzenia z Mario Bros, a dokładniej z levelami pod powierzchnią
ziemi. Być może cała ta interpretacja jest zbyt naciągana, ale chciałbym, aby
była prawdziwa.
O ile o pierwszym utworze potrafię się rozpisać w samych
superlatywach, skomentowanie reszty w ten sposób jest dla mnie niewykonalne. Podchodziłem
do tego albumu wiele razy, dostawał swoje szanse raz na jakiś czas, jednak
zawsze kończyło się to tym, że nie pamiętałem większości bitów pomimo w miarę
zaangażowanego słuchania. Zwłaszcza w pierwszej połowie krążka brakuje mi
elementów, które przykuwałyby uwagę słuchaczy. Nie twierdzę, że te numery są złe
- zostały one spójnie wyprodukowane, brzmią poprawnie, ale bardzo łatwo mi
utracić koncentrację. Znajdujący się w samym środku tracklisty Babble
reprezentuje coś w rodzaju skitu, ale osobiście traktuję go jako dziwny
eksperyment, niedopracowaną wersję przejścia do kolejnej artystycznej myśli.
Dopiero w Pet Monster Shotglass FlyLo zaoferował mi brzmienie, przy którym nie
chce się robić nic innego poza słuchaniem. Druga część wspomnianego kawałka to
statek, który wyłania się z mgły stworzonej przez poprzednie melodie. Do tego
można podczepić Hello, kolejną propozycję na liście, która kontynuuje dobrą
passę producenta. Unexpected Delight w rzeczy samej zawiera w sobie element
niespodzianki, ponieważ to jedyny utwór okraszony wokalem. Śpiew Laury
Darlington płynie przez zdecydowanie bardziej klasyczny, cyrkowy bit, co razem
tworzy halucynacyjną atmosferę. Takie połączenie wyróżnia się i zapada w
pamięć, ale wiem jednak, że ten duet stać na więcej, co udowodnili mi dalszą
współpracą. Jako bonus Flying Lotus dorzucił remix tytułowego utworu, który
remiksem jest może przez dwie minuty - brzmi to tak jakby oryginalny utwór nie
mógł ruszyć z miejsca, a w pewnym momencie zostaje zamieniony na elektronikę,
ale taką w biednym remizowym wydaniu. To jedyny numer na tym krążku, który
całkowicie mnie odpycha.
1983 to płyta będąca dla Stevena jego artystycznym dorastaniem.
Producent dowiódł nią, że ma pomysł na swój indywidualny styl, ale w 2006 roku
było jeszcze za wcześnie, aby dodać mu blasku. Wracam do tego albumu jedynie ze
względu na utwór tytułowy, który traktuję jako pierwsze wielkie osiągnięcie w
karierze FlyLo. Reszta to przyzwoita jakość i kilka przebłysków, choć brakuje
mi tu elementów wzbudzających ciekawość. Intensywnie nie zawsze znaczy dobrze,
a w przypadku tego albumu częstotliwość dźwięków potrafi zmęczyć. Nie traktuję
1983 jako bomby, raczej uważam ten krążek za zwiastun ewolucji, jaką przejdzie
brzmienie tego producenta w kolejnych pozycjach jego dyskografii.
Ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz