banner 03

wtorek, 22 listopada 2016

Recenzja: The Cure - Seventeen Seconds









Część pierwsza - smutek

Gdzie ten The Cure z 1979 roku? Skoczne rytmy, tak idealne, by potupać nóżką; punkowe zacięcie kąsające zewsząd słuchacza, które jednocześnie namawia do rozrywki i szaleństw na koncertach; Hendrixowe covery niepodobne do twórczości Hendrixa; nagraniowe cudactwa pełne brytyjskiej flegmy; losowe okładki pozujące na głębokie i do interpretacji słuchacza... Gdzie to wszystko zniknęło? Czy Robert Smith postradał zmysły? I tak, i nie. Zacznijmy jednak od tego, że nagrania z tamtej dekady to ani trochę nie jest The Cure. Słuchacze zostali zrobieni w konia za pomocą skeczu o trzech zmyślonych chłopcach. Po rocznym antrakcie brytyjska grupa wyszła na scenę z prawdziwym przedstawieniem enigmatycznie  zatytułowanym Seventeen Seconds.

piątek, 16 września 2016

Recenzja: Flying Lotus - 1983








Na trop twórczości Stevena Ellisona, znanego przede wszystkim jako Flying Lotus, naprowadził mnie J Dilla. Zainteresowałem się interpretacjami uwielbianego przeze mnie Fall In Love i FlyLo pokazał się jako jedna z pierwszych propozycji. Odniosłem mylne wrażenie, że napotkałem artystę podobnego do Jay Dee - owszem, w obu przypadkach ramy gatunkowe są podobne, mamy tu do czynienia z beatmakerami znanymi w środowisku hip hopowym, ale na tym podobieństwa się kończą. Muzyka Stevena to zupełnie inny świat, którego tworzenie rozpoczęło się w 1983.

czwartek, 21 kwietnia 2016

Recenzja: Kauffman & Caboor - Songs From Suicide Bridge







W filmie Inside Llewyn Davis z 2013 roku ukazana jest scena rozmowy pomiędzy tytułowym bohaterem a muzykiem jazzowym. Ten drugi zadaje pytanie o muzycznego partnera Davisa, który popełnił samobójstwo. Kiedy dowiaduje się, że ten zabił się po skoku z mostu George’a Washingtona, postać grana przez Johna Goodmana zastanawia się w sposób drwiący, dlaczego nie wybrał mostu Brooklyńskiego - w końcu jeśli odchodzić z tego świata, to z największym hukiem. Llewyn Davis kwituje ten komentarz wymownym milczeniem. Ten człowiek tego nie rozumie, choć może w swojej pobłażliwej logice zrozumiałby Davida Kauffmana i Erica Caboora, którzy wybrali się na Colorado Street Bridge, kolejny z imponujących mostów znanych z przyciągania do siebie samobójców.

wtorek, 8 marca 2016

Recenzja: Erykah Badu - Baduizm







Moja fascynacja neo-soulem prawdopodobnie wzięła się z tego, że praktycznie każdy artysta tego gatunku ma silne powiązania z muzyką hip hopową lat dziewięćdziesiątych. Czasem sami MC nie wystarczali, a wtedy pojawiali się oni - piosenkarze i piosenkarki znacznie ubarwiający swoimi głosami największe hity. Z pewnością nie skłamię, jeśli stwierdzę, że moje największe zainteresowanie tym nurtem wzbudziła diva wybijająca się swoim wizerunkiem ponad całą resztę. Na początku kariery Erykah promuje Baduizm i widocznie przekonała do niego wiele osób.

czwartek, 25 lutego 2016

Recenzja: Kendrick Lamar - To Pimp a Butterfly








Every nigger is a star...


Marzec 2015 roku - co robiliście, kiedy Kendrick Lamar wydawał swój trzeci studyjny album? Jak już kilka razy wspominałem, mam dobrą pamięć do moich pierwszych odsłuchów, ale w tym przypadku moje wspomnienia są wyjątkowo szczegółowe. Nie zrobiłem tego podczas nocnej przejażdżki, podziwiania pięknego krajobrazu, przebiegnięcia „życiówki” na dystansie 15 km albo dokonywania jakiejś niebywałej rzeczy. Po raz pierwszy posłuchałem najnowszego materiału od K Dota układając drewno na podwórku... i nawet nieźle się złożyło. W końcu treść To Pimp a Butterfly również ma w sobie coś z układania.

poniedziałek, 8 lutego 2016

Recenzja: Lupe Fiasco - Tetsuo & Youth








Lupe Fiasco to artysta, do którego podchodzę z niemałym sentymentem. Nie chcę nikogo przekonywać, że początek kariery Lupe’a zgrał się z moim początkiem poznawania muzyki hip hopowej, ale na pewno był to okres, kiedy Lupe Fiasco's Food & Liquor był promowany na każdym kroku. Miałem szczęście obserwować energiczne wejście rapera z Chicago na mainstreamową scenę, kiedy zachwytom nie było końca. Fala wznosząca, na której znajdował się Lupe, trwała przez dwie pierwsze płyty, do których powracam w miarę często. Druga dekada XXI wieku nie była dla rapera zbyt szczęśliwa - jego kłopoty z Atlantic Records zniechęciły mnie na tyle, że do dziś nie przesłuchałem Lasers - po prostu się boję. Pokonałem swoje uprzedzenia w przypadku kolejnego krążka, sequela dla Food & Liquor, w końcu pod dumnym podtytułem „The Great American Rap Album” miał kryć się powrót do korzeni. Niestety, mój entuzjazm szybko został stłumiony. Pojawiło się pytanie: czy Lupe wróci jeszcze kiedyś do formy? Około 11 miesięcy temu internetowe zachwyty powróciły, wszystko dzięki tajemniczemu tytułowi - Tetsuo & Youth.