Dzień, w którym nie czuję żadnej winy słuchacza jest dniem, w którym
na warsztat biorę Call-Me-Maybe-girl. Może Carly Rae Jepsen nie jest już taka
najmłodsza, nawet w 2011 roku okres nastoletni miała już daleko za sobą, ale od
wydania jej największego hitu ciągnie się za nią niechlubna plakietka jednego
niedojrzałego skoku w muzycznej karierze. Czuję się współwinowajcą. Po wnikliwej analizie refrenu oszacowałem nie
tylko, że Carly nie ma mi nic do zaoferowania, ale że to kolejny rynkowy one
hit wonder. Myślicie, że sprawdziłem płytę „Kiss”? Znowu musiałem sobie przypomnieć ten tytuł,
po pięciu latach nawet się do niej nie zbliżyłem, bo jej autorka wywoływała we
mnie skojarzenia taniej muzyki, która sprawdzi się tylko na Disney Channel. Tak
łatwo jest mi zaszufladkować artystę i automatycznie odrzucać jego kolejne
propozycje, ale nie jest to tekst o moim wadliwym guście. No to dlaczego dwa
lata temu sięgnąłem po E·MO·TION? Nie pamiętam, naprawdę.
sobota, 23 grudnia 2017
czwartek, 9 listopada 2017
Recenzja: Tyler, the Creator - ̶S̶c̶u̶m̶ ̶F̶u̶c̶k̶ Flower Boy
Przez tyle lat skutecznie udawało mi się ignorować twórczość Tylera.
No dobrze, może „ignorować” to za dużo napisane. Kolektyw Odd Future rósł w
siłę, jego lider wydawał płyty, ta sama grupa nieoficjalnie się rozeszła, Tyler
robił wciąż swoje, a mnie wcale to wszystko nie interesowało. Nie podobała mi
się aura, jaką się otaczali; silenie się na kontrowersje czy manifestacja
szeroko pojętej niedojrzałości. To wszystko skutecznie mnie odstraszało, mimo
że znałem popularne single, od których nie można było uciec. Do dziś postrzegam
OF jako modę, która w końcu musiała przeminąć, a jego członkowie stanęli przed
wyborem: albo ruszą jakoś ze swoją karierą, albo pozostaną hip hopowymi memami.
Niektórzy ruszyli już jakiś czas temu: Frank Ocean, Earl Sweatshirt, The
Internet… ale co robi teraz Tyler, the Creator? Czy w 2017 nadal rozrabia, czy
zaczyna rozumieć, że ten sam żart nie będzie śmieszył w nieskończoność?
niedziela, 6 sierpnia 2017
Recenzja: Gorillaz - Humanz
Z pełnym przekonaniem mogę wskazać Damona Albarna jako artystę, który
zaszczepił we mnie nawyk słuchania muzyki w formie albumów. Choć nie należę do
wielbicieli jakiejkolwiek płyty z katalogu Blur, zachwyciłem się jego talentem
w tej drugiej grupie. Mam wrażenie, że w założeniu marka Gorillaz wcale nie
miała aż tak się rozrosnąć. Ale stało się. Zespół oparty na komiksowej
wyobraźni przekonał mnie zwłaszcza krążkiem Demon Days. Ta wielogatunkowa bomba
przekonała mnie do jednej prostej reguły: jeśli Gorillaz wydaje album, od razu
się na niego piszę. Humanz, pierwszy longplay od siedmiu lat – czekałem, jak
mogło być inaczej? Umierałem z ciekawości, w jakim kierunku pójdzie projekt,
którego teoretycznie ograniczała jedynie wyobraźnia twórcy. Jak prezentują się
Gorillaz w 2017 roku? Ludzko, nawet bardzo.
niedziela, 2 lipca 2017
Recenzja: King Gizzard and the Lizard Wizard - Murder of the Universe
Pięć albumów – taki plan na 2017 rok wyjawili
muzycy King Gizzard and the Lizard Wizard, co zabrzmiało równie poważnie jak
nazwa ich grupy. Ilu już było takich, którzy obiecywali dwa krążki od stycznia
do grudnia a okazywało się, że nic z tego? Często nie ufam nawet zapowiedziom
pojedynczych albumów, więc jak mam uwierzyć w całą piątkę? Dla mnie King Gizz
wyrobili normę już w lutym, wydając Flying Microtonal Banana, gdzie
poeksperymentowali z jeszcze niewykorzystanymi przez nich dźwiękami. Mamy
półmetek tego roku i dostajemy od australijskiej ekipy Murder of the Universe,
drugi krążek z pięciu. A może właśnie dobili do czterech? Najnowsze nagranie
przedstawiają w taki sposób, że już nie wiem, w co mam wierzyć.
wtorek, 20 czerwca 2017
Recenzja: Anderson .Paak - Malibu
Znów znajduję się w tym miejscu, znów planuję przeanalizować Malibu.
Kiedyś już to robiłem, ale postanowiłem anulować tamtą próbę. Dlaczego? Pisałem
recenzję w środku zimy, całkiem surowej jak na te rejony… i czułem, że robię
coś niewłaściwego. Wprawdzie muzyka Andersona .Paaka rozgrzewała mnie w te
długie wieczory, lecz wciąż brakowało do niej atmosfery. Tak oto wracam, tuż
przed rozpoczęciem lata, aby podzielić się krążkiem, który mógłby emitować
własne światło. Pojawił się dość przypadkowo - całe szczęście, że dałem szansę
ostatniej płycie Dr. Dre.
piątek, 16 czerwca 2017
Recenzja: Danny Brown - XXX
Dualizm osobowości to nic nowego w muzycznym świecie ani na hip
hopowej scenie. Posłużmy sie przykładem Eminema: przeciętny fan umie rozpoznać,
kiedy wypowiada się Marshall a kiedy robi to Slim. Sięgnijmy do rockowej
rzeczywistości, gdzie słuchacze rozróżniają wypowiedzi Vincenta od występów
Alice oraz w którym miejscu kończy się codzienność Briana a zaczyna broić
Marilyn. To podstawowe przykłady ukazujące świadomość, że za artystyczną
kreacją ukrywa się człowiek, którego charakter niekoniecznie łączy się z tym,
co widoczne jest na scenie. Wracając do Eminema, nie przypominam sobie, żeby
jego charaktery łączyły się na nagraniu w jedną postać. Postrzegałem je zawsze
jako inne osoby. Ale jest pewien raper, również z Detroit, który rozdwaja się
przed mikrofonem. Różnica polega na tym, że na XXX Danny Brown nieustannie
pozostaje sobą.
sobota, 13 maja 2017
Recenzja: Sun Kil Moon - Universal Themes
Wraz z wydaniem „Benji” Mark Kozelek zapoczątkował co najmniej jeden
trend zauważalny w swojej twórczości. Pierwszy z nich to styl okładek albumów,
który powędrował w stronę otwartych krajobrazów i codziennych scen bez udziału
ludzi (oprócz pierwszego wspólnego krążka z Jesu). Drugi trend zawarty jest w
warstwie lirycznej, która już na płycie z 2014 roku wydawała się bardziej
przyziemna w porównaniu z dokonaniami Marka na początku kariery. Na Universal
Themes muzyk urodzony w Ohio idzie o krok dalej: jego wersy coraz częściej
przypominają prozę życia niż standardowe teksty piosenek.
piątek, 5 maja 2017
Recenzja: Slowdive - Slowdive (2017)
Przez pewien czas wszystkie informacje o powrocie Slowdive nie
traktowałem za poważnie. Wydawać by się mogło, że reunion jednego z lubianych
przeze mnie zespołów powinien wywołać natychmiastową radość, ale wieści szybko
rozmyły się wśród innych, pozostawiając podstawowy komunikat: że coś kiedyś
może nastąpić. Może, ale nie musi. Fakty dotarły do mnie dopiero w styczniu
tego roku, i to w jakim stylu. Grupa z Reading uderzyła mnie pierwszymi
dźwiękami singla „Star Roving” i wbiła do głowy, że chciałbym usłyszeć, co
zdołała stworzyć po 22 latach od zawieszenia działalności.
środa, 26 kwietnia 2017
Recenzja: The Cure - Pornography
(Część pierwsza - smutek)
(Część druga - depresja)
Część trzecia - szaleństwo
Część trzecia - szaleństwo
Do Pornography powraca mi się najciężej i mam tu na myśli nie tylko
niniejszą trylogię The Cure, lecz także całą dyskografię. Za każdym razem muszę
zadać sobie szczere pytanie: czy jestem w stanie podejść do kolejnego odsłuchu?
O ile Seventeen Seconds i Faith można porównać jako siostrzane płyty, bo nawet
przejście pomiędzy jedną a drugą wydaje się płynne, o tyle Pornography odcina
się o wspomnianej dwójki gwałtownym uderzeniem topora. Kurtyna odkrywa trzeci
akt tej długiej opowieści - burzę, która bez zapowiedzi rozpętała się na
teatralnej scenie.
sobota, 18 lutego 2017
Recenzja: The Cure - Faith
(Część pierwsza - smutek)
Część druga - depresja
To samo przedstawienie, ci sami aktorzy, ale całość prezentuje się tak
jakby inaczej. Chłód zaczyna być wypierany przez przymrozek, obraz ciemnieje, a
obserwację dodatkowo utrudnia gęsta
mgła. Choć pierwszy basowy pomruk nie jest drastycznym odejściem od pierwszej
części spektaklu, dość łatwo odnieść wrażenie, że pomyliło się sale. Ostatnio
byliśmy przecież otoczeni młodzieńczą nostalgią, a teraz rozpływamy się
klimacie niemalże sakralnym. Seventeen Seconds, poprzedni album The Cure,
opowiada garstkę smutnych historii, ale jednocześnie stanowi dopiero zwiastun
tego, co czai się tuż za rogiem. Na Faith Robert Smith zanurza siebie, a także
wszystkich wokół, jeszcze głębiej w oceanie rozpaczy, gdzie szanse na ujrzenie
światła słonecznego drastycznie maleją.
Subskrybuj:
Posty (Atom)